Witam!
Suche, pełne słońca dni drugiej połowy sierpnia z jednoczesnym przełamaniem obaw i trosk drzemiących w moich szarych komórkach pozwoliły na małą dawkę szaleństwa. Tylko ja i Beskid Wyspowy, tylko ja i potęga natury. Sam na sam z przyrodą... bez wygodnego towarzystwa, bez wygód, bez kompromisów... mniej więcej w taki sposób mógłbym opisać ostatnie rozdziały tej fantastycznej, wyspowej przygody. Nie wytrzymałbym, gdybym w tym momencie nie zdradził Wam tego, że już zdobyłem Koronę Beskidu Wyspowego! W ostatni sierpniowy piątek stanąłem dumnie na czterdziestym wierzchołku, a z mojej duszy wędrowca wytrysnęło nieskończone źródło szczęścia. Ciężko opisywać wszelakie uciechy, które mi od tamtej pory towarzyszą, zresztą sami wiecie, drodzy Czytelnicy, jak wiele dla mnie ten projekt znaczył i znaczyć będzie. Pewnie w ostatnim wpisie pochylę się nad tym bardziej, gdy emocje nieco opadną to może łatwiej i trafniej je wychwycę.
Nie wybiegajmy jednak tutaj za bardzo w przyszłość. Blogowe półki zatrzymały się dopiero na liczbie 37, a to znaczy, że przed nami jeszcze trzy wirtualne wędrówki. Zaufajcie mi: będzie wspaniale...
.png)
Tym razem wirtualnie wdrapiemy się na Modyń, piątą najwyższą górę Beskidu Wyspowego królującą nad południowo-wschodnimi krańcami tegoż pasma. Tę jedną z kształtniejszych wysp często przyrównuje się do sylwetki wieloryba, a najlepiej takiego, który w niezwykle leniwym tempie pokonuje wody okolicznych łąk oraz pastwisk... O Modyni pisywał już mniej więcej stulecie temu Kazimierz Sosnowski, propagator beskidzkiej turystyki oraz (ponoć) autor nazwy Beskid Wyspowy, zachwalając jej dzikość oraz wspaniałe panoramy nad owsianymi polami w kierunku południowym. Uprawianie roli na stokach wyspy szybko jednak zanikło i obecnie zdecydowana większość kopuły zarośnięta jest gęstymi lasami. Wierzchołek utracił genialne widoki... ale nie na długo! W 2021 roku najwyższy punkt Modyni zyskał wieżę widokową, która błyskawicznie zyskała bardzo dużą popularność. Dlaczego? O tym zaraz sami się przekonacie...
Zapewniam, że trzydziesty ósmy wpis z beskidzkiej serii zatonie w przesadnych wręcz ilościach zachwytów, radości, ochów i achów. Wspomnienia z całego tamtego dnia, dość zwariowanego, ale jakże satysfakcjonującego, pozostaną ze mną chyba na całe życie.
Pierwsza z trzech samotnych przygód na zakończenie historii z Koroną Beskidu Wyspowego wymagała ode mnie dokładnego przyswojenia kilku rozkładów autobusowych, a potem ich jak najbardziej idealnej synchronizacji. Wizja trzech przesiadek, i to jeszcze w nie najwygodniejszych lokalizacjach, brzmiała nieco przerażająco, więc powyższe zadanie potraktowałem niezwykle poważnie. Efekt końcowy był jaki był, o czym później napiszę, ale i tak taki sposób dojazdu na szlak uwielbiam najbardziej. Czasem warto się wysilić, a wygodne auto zostawić w świętym spokoju!
Koniec gadania, ruszajmy!
Komentarze
Prześlij komentarz
Bardzo dziękuję za każdy pozostawiony komentarz!