19:58

Słowa w przedwiośnie utkane

Człowieczy zamęt

życia ruch
jednostajnym być przestał
ongiś cierpliwie zaczekał
teraz wiecznie ucieka

człowiek jego krzemieniem
się stał
choć jeszcze chwilę temu
chwileńkę
był szarym kamyczkiem
nijaką udręką

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Witam!
Ostatnimi czasy życie zaskakuje mnie dosyć często, raz na plus, czasem na minus, ale zaskakuje. Niezależnie od natury takiej sytuacji uważam takie zaskoczenia za przydatne, są bowiem dość dobrym motorem napędowym dla codzienności, aby nie była aż tak czarno-biała na jaką pozornie się kreuje. Czasami bohaterką nieprzewidzianych sekwencji zdarzeń jest sama Matka Natura...

Tegoroczna przerwa międzysemestralna upłynęła głównie pod znakiem wędrówek. Po całym semestrze pełnym zdalnych zajęć, intensywnej nauki i niemałej sumy wszelakich kolokwiów i innych zaliczeń, wyjście z domu i spędzanie czasu na świeżym powietrzu, w ogrodzie, w polach, czy w lesie, okazało się pomysłem wręcz doskonałym.



Jeszcze niecały tydzień temu zimowa aura beztrosko ukazywała swoje oblicza, zarówno te jasne, jak i te ciemne, a każdej wędrówce towarzyszyły wielkie pokłady białego puchu oraz szczypiący niemiło po policzkach mróz. Wystarczyło jednak kilka dni, aby krajobraz odmienił się o 180 stopni, aby zima niepostrzeżenie czmychnęła, rozpłynęła się w powietrzu, a w jej miejsce w pełni rozgościło się jakże zapomniane przez wielu przedwiośnie... Oczywiście, takie gwałtowne zmiany w przyrodzie nie są niczym dobrym, są tylko kolejnym dowodem na to, jak klimat ucierpiał przez ostatnie lata, głównie przez działalność człowieka.




Pierwszy raz od bardzo dawna czerwony słupek od przyokiennego termometru podskoczył równiusieńko pod dwudziestkę na plusie, dzięki czemu bez większych wahań mogłem rozłożyć w ogrodzie mały drewniany stolik i przy akompaniamencie radosnych treli drozdów przelewać na papier tę opowieść, której obecnie sami jesteście częścią. Jak mi tego brakowało...

Popołudniami Księżyc podgląda ogród zza nagich jesionów...


W ziemi wzbiły się już pierwsze hiacynty i narcyzy


Korzystając z przedwiosennych dobrodziejstw, wczoraj zaraz po porze obiadowej, ruszyłem w kierunku pobliskiego lasu, by tam móc w pełni nacieszyć się tym początkiem przyrodniczego renesansu.

Polne ścieżki wyjątkowo źle zniosły tegoroczne gwałtowne roztopy, które bez problemu zakryły żwir solidną warstwą błota, a koleiny po traktorach wypełniły po brzegi wodą. W pewnych momentach droga przypominała bardziej porządnie obmyślony tor przeszkód. Jednak minimalistyczny obraz bladych, powoli budzących się do życia pól i samotnych, ogołoconych jesionów wetkniętych gdzieniegdzie w oddali, zrekompensował wszelkie te problemy.







Stali czytelnicy na pewno już bardzo dobrze znają cichawski las, był on już bowiem bohaterem kilku moich blogowych opowieści. 
Niewątpliwie jego czasem jest przełom lata i jesieni, gdy soczyste bukowe liście chłoną złote promyki słońca, a ściółka utkana jest z podgrzybków, kani oraz winnych gołąbków. Tego widoku nie da się tak prędko zapomnieć, zwłaszcza że sam co jakiś czas przemknie w gąszczu myśli lecząc z zimowej chandry. Niezależnie od tego, po naszym wiejskim lesie spaceruję odkąd sięgam pamięcią i za każdym razem owe spacerowanie stanowi dla mnie dużą przyjemność, gdyż zawsze to miejsce pozwala się odkrywać na nowo. Jest po prostu niepowtarzalny w swoim jestestwie...




Spacerując po lesie wsłuchiwałem się w charakterystyczne dębnienie dzięciołów czarnych na bukowych drzewach

Miałem szczęście, by przez chwilę, z oddali, obserwować stadko saren ucztujące przy tym, jak zawsze pełnym, paśniku

W lizawce ostała się tylko niewielka bryłka soli


Po blisko godzinnym spacerze po lesie można było wracać...






Droga powrotna, nieco dłuższa, ale wygodniejsza, bowiem prowadzi wąską, porośniętą bladą kostrzewą ścieżynką na granicy mojej i sąsiedniej wsi, zakręcającą obok górek o których ostatnio wspominałem.




Po zeszłotygodniowych zamieciach, które nawiały na dróżkę białego puchu po kolana, w tamtym miejscu można było jeszcze zatopić wzrok w zimowej bieli i jak tak sobie później myślałem, to migawki z tamtej chwili mogłyby z powodzeniem zastąpić książkową definicję przedwiośnia...

Przedwiośnie to jedyna taka chwila, gdzie zima z wiosną żyją ze sobą w pięknej zgodzie...


Wydawać by się mogło, że kępy trawy w połączeniu z niewielkimi zaspami będą zbawienne dla zabłoconego obuwia. I tak by było, gdybym nie zdecydował się pod koniec ruszyć skrótem przez zaorane, rozmarznięte pola. Buty mocno ucierpiały, ale kroczenie po takim błocie wywołała lawinę śmiechu i dobrej zabawy, więc ostatecznie było warto, wspomnienia pozostaną na długo.


Oba zdjęcia dzieli dosłownie kilka metrów...


Kończąc dzisiejszy wpis chciałbym ogłosić zwycięzcę rozdania noworocznego, które trwało do 22 lutego. Oto wyniki...



Dziękuję wszystkim za udział w zabawie, a Tobie, Małgosiu, gratuluję wygranej! Proszę, podeślij mi na mailu adres do przesyłki, żebym mógł Ci przesłać rozdaniowy upominek. 😊💛

Szósta edycja Podróży Roku również dobiegła końca. W tym roku po raz pierwszy wygrały dwie opcje, które zdobyły taką samą liczbę głosów, Waszymi ulubionymi wpisami podróżniczymi z 2020 roku okazały się ta z Doliny Prądnika w Ojcowie oraz z zamków w Mirowie i Bobolicach. Pełne wyniki możecie odkryć TUTAJ.

Pozdrawiam Was serdecznie i do napisania! 😉

20:14

Mroźne wędrówki

Witam!
Ostatnie dni, pełne odpoczynku i jakiejś tam namiastki beztroski, upłynęły pod znakiem dość silnych mrozów oraz obfitych śnieżyc, które zakryły całą okolicę białym puchem. Musiałbym się porządnie wysilić, aby cofnąć się w czasie na tyle, by znaleźć równie wyrazistą zimową aurę, co najmniej z dziesięć lat, jak nie więcej.


Jak doskonale wiecie za zimową porą zbytnio nie przepadam, zdecydowanie bardziej wolę wiosnę, czy lato, tę część roku, która wynosi dzień nad noc, słońce nad ciężkie chmury, a zieleń nad szarości. Jest jednak jedna okoliczność, w której odnajduję się doskonale i za którą zimę mogę znosić bez żadnych marudzeń. Co prawda rzadko, a zwłaszcza w tym roku, ale czasem zza tych złowieszczych, ciemnych kłębów, na nieboskłonie wyłania się nieśmiało słoneczne lico pełne rumieńców z kawalątkiem czystego, wręcz lazurowego nieba; gdy taka prawidłowość przydarzy się pod koniec dnia, a trzy minuty za ogrodem pokryte są nieskąpą warstwą szklącego się gdzieniegdzie śniegu, krajobraz i chwila w nim zamknięta stają się magiczne...






Kilka ostatnich popołudni spędziłem w pobliskich polach, jak ostatnio na nie mawiam, trzy minuty za ogrodem. Zimowe wędrówki, czy to z tak ostatnio pożądanymi sankami na górki za zbiornikami, czy na wojenny cmentarz leżący pośród pól w cieniu sędziwej lipy, są dla mnie dużym zbawieniem, a zarazem sentymentalną podróżą ku dzieciństwu, z którego najbardziej w pamięć zapadły mi chyba te zimowe obrazki o których dziś opowiadam słowem oraz obrazem.


Wiatr jest wspaniałym artystą...

W polach śnieg jest na tyle zamarznięty, że buty są w stanie tylko wyżłabiać lekkie pęknięcia

Na ścieżynach zaś zaspy sięgają nawet pół metra...


Górki za zbiornikami były niegdyś miejscem spotkań niemal wszystkich miejscowych dzieci oraz ich rodziców. Każdy brzdąc czekał cały rok, by w ferie zimowe sunąć tam na sankach, jabłuszkach, czy nartach. W obecnej dobie internetu o tym miejscu mało kto już niestety pamięta, a szkoda... zabawa tam jest zawsze przednia.

Słońce pokazuje się ostatnio niezwykle rzadko, taki krajobraz to codzienność



O wojennym cmentarzu, zwanym też cholernym, wspominałem już kilkukrotnie na blogu. Pamięć o tym maleńkim skrawku ziemi jest niezwykle ważna, dlatego staramy się to miejsce co jakiś czas nawiedzać. Tym razem uprzątnęliśmy z bratem spod pomnika i krzyży uschnięte kępki chryzantem, a także trochę odkuliśmy oblodzone schodki prowadzące na teren cmentarza.

Na cmentarz prowadzi jedna z polnych ścieżek, ale ostatni kawałek trasy prowadzi przez zamarznięte pole





Zbawienna rola tychże spacerów związana jest z tym, że obecnie cisza, przestrzeń oraz natura w takiej czystej postaci są, mówiąc kolokwialnie, towarem deficytowym, czymś co stoi w sprzeczności z wiecznie zabieganą i tłamszoną przez ogromną ilość bodźców codziennością.


Niezależnie od pory roku polne wędrówki służą mi do porządnego naładowania życiowych baterii oraz spojrzenia na świat z innej perspektywy, tej bardziej zapomnianej. Jestem wdzięczny za to, że owa wiejska natura jest na wyciągnięcie ręki i teoretycznie w każdej chwili mogę nieco zatrzymać albo chociaż spowolnić bieg życia.

Brat pamięta te dawne czasy, kiedy na górki przychodziły wszystkie dzieci ze wsi, dlatego z tych sanek to on miał większą frajdę i większe wspomnienia

Gorąca herbata podczas takich wędrówek to podstawa!

Wielki Post już trwa, ale że czasem chwalę się tutaj swoimi wypiekami, to kończąc dzisiejszy wpis nie mogę pominąć kilku słów o tegorocznym Tłustym Czwartku. Po raz pierwszy sam piekłem tradycyjne pączki z różaną konfiturą oraz faworki. Pączkowy debiut do udanych nie należał, ale się nie poddałem, poprawiłem wcześniejsze błędy i druga partia wyszła bez zarzutu. Chrust zaś od razu kusił domowników swoją chrupiącą, złocistą skórką i nim się nie obejrzałem, trzy duże kopy faworków zniknęły z talerzy.


Zapraszam jeszcze do wzięcia udziału w noworocznym rozdaniu, które trwa do 22 lutego, a nuż ktoś się jeszcze skusi...
Aby wziąć udział, wystarczy:
  • zabrać na swojego bloga baner rozdaniowy, znajduje się on na prawym pasku bocznym
  • zagłosować w plebiscycie "Podróż Roku 2020", sonda wisi sobie również na prawym pasku na samej górze (w wersji na telefon zaraz poniżej ostatniego widocznego posta)
  • wyrazić chęć udziału w komentarzu.

Zapraszam bardzo serdecznie!


Pozdrawiam wszystkich serdecznie i do napisania! 😊
Copyright © 2014 Świat z mojej perspektywy , Blogger