17:49

Lutowa sinusoida

Witam!
W polskiej tradycji marzec jest porównywany do garnca, bo potrafi być tak zmienny pogodowo. Jednak dzisiejszy dzień, przynajmniej w moim odczuciu, był jeszcze bardziej fikuśny i zamieszany niż niejeden marcowy. Rano przed ósmą pochmurno, ale sucho, bez żadnych opadów, około ósmej rozpętała się ogromna śnieżyca i w mig cały ogród pokrył się śniegiem. Godzinę później rozchmurzyło się i gdyby nigdy nic, zaświeciło ostre, zimowe słońce. Od tej pory, co godzinę na zmianę: słońce i śnieżyca, słońce i śnieżyca... Po południu zaś obie skrajności się połączyły i do tego momentu na błękitnym tle pada drobny, choć dość gęsty śnieżek.





Ta lutowa sinusoida nie panuje wyłącznie za oknem, bo u mnie ostatnio też takowa sobie powolutku płynie. Jutro kończą się ferie zimowe, od poniedziałku zacznie się ponownie całodzienny tryb szkolny przepełniony sprawdzianami, kartkówkami i odpowiedziami. Jednak mimo ferii, nawet w tym czasie nie udało się uciec od nauki, a to głównie za sprawą drugiego etapu olimpiady z języka polskiego, który pisałem w ubiegłą sobotę. Od 9 do 16 każdy uczestnik miał dwa zadania do wykonania: pierwszym było napisanie wypracowania, rozprawki lub interpretacji, na jeden z ośmiu podanych tematów (cztery tematy dotyczyły rozprawki, cztery kolejne interpretacji, ale tylko jeden temat do wybrania), co trwało 4 godziny, zaś później po małej przerwie, wróciliśmy na szkolną aulę by napisać półtoragodzinny test gramatyczny.
Po wyczytaniu wszystkich ośmiu tematów od razu sobie pomyślałem, że napiszę rozprawkę o motywie utraconego raju w literaturze. Według mnie ten temat można było rozwinąć na wiele różnych sposobów, a zarazem pokazać zupełnie inny wymiar tytułowego 'raju' - nie tylko jako fizycznego miejsca, ale także wartości. Praca powstawała trzy godziny i zatrzymała się w ostatnich linijkach piątej strony.
Test gramatyczny sam w sobie był dość prosty, ale lepiej niczego nie zapeszać, wyniki są przewidziane na najbliższą środę i dopiero wtedy się przekonamy jak poszło.
Jeśli udałoby mi się przejść dalej, to 10 marca odbędzie się druga część drugiego etapu, w którym broni się pracy olimpijskiej z pierwszego etapu. Zaliczenie obrony skutkowałoby tytułem finalisty i 100% na maturze z języka polskiego, co na pewno pozwoliłoby skupić się bardziej na rozszerzeniach. Jednakże są to tak dalekosiężne plany i cele, że w tej chwili staram się myśleć co najwyżej o środowych wynikach i trzymać kciuki, a nuż się uda.

Ta końcówka lutego powoli daje o sobie znać - śnieżyce, prawie cały czas szaro, mglisto, ponuro, a do tego wielki mróz... Aż wracam pamięcią do czasów, gdy zimę można było nazwać zimą i właśnie taka pogoda towarzyszyła nie tylko przez jeden tydzień, ale przez kilka dobrych miesięcy (no powiedzmy, że słońca było o wiele więcej niż teraz). Gdy nadchodziły ferie, a śniegu leżało na pół metra, razem z moją koleżanką z sąsiedztwa braliśmy sanki, plastikowe narty i potrafiliśmy zjeżdżać z niewielkiej górki nieopodal mojego domu od rana do wieczora. To były czasy...

Ostatnio przeglądałem folder z wierszami i zauważyłem taki jeden, którego na blogu jeszcze nie publikowałem, a że dość dobrze się wplata w klimat dzisiejszego posta, to na sam koniec przedstawiam Wam wiersz "Sama" powstały w tamte wakacje o czwartej nad ranem (więcej TUTAJ):






P.S. Zapraszam do głosowania w plebiscycie "Podróż Roku 2017" - sonda na prawym pasku bocznym. ;)

Pozdrawiam i do zobaczenia! :)

20:50

Podróże #37: Bazylea i Illzach (Europejskie Spotkanie Młodych Taize)

Witam wszystkich!
W końcu nadeszły jakże upragnione przez wszystkich ferie zimowe, dlatego też mogłem znaleźć chwilkę czasu, aby poopowiadać, co się podziało przez ostatnie 2 miesiące.
Post głównie poświęcę pielgrzymce do Bazylei, ale słowo wspomnę o moich zmaganiach w olimpiadzie z języka polskiego o której pisałem w ostatnim poście. Praca z pierwszego etapu, oceniona na 80%, pozwoliła mi awansować do kolejnej części konkursu. Już w tę sobotę czeka mnie około 7 niezwykle ciężkich godzin, w trakcie których będę musiał napisać wypracowanie (temat poznam dopiero na samym konkursie) oraz test gramatyczny. Trzymajcie kciuki!

Zapewne pamiętacie, jak w ostatnim poście pisałem również, że pod koniec grudnia wezmę udział w 40. Europejskim Spotkaniu Młodych Taize w Bazylei. Dzisiaj więc zabiorę Was na krótki spacer po tym pięknym szwajcarskim mieście, opowiem przy okazji, jak wyglądała ta cała impreza, a także pokażę niewielkie, francuskie miasteczko - Illzach, w którym moja grupa miała nocleg.

Na wyjazd pojechałem z grupą z krakowskiego kościoła Karmelitów. Do Bazylei wyjechaliśmy 27 grudnia o 14:00 po mszy świętej. Jechaliśmy 18 godzin, po drodze mijając Katowice, Opole, Wrocław, Drezno, Norymbergę oraz Karlsruhe.

Pierwszym punktem naszego pobytu w Bazylei była rejestracja w St. Jakobshalle, a zaraz po niej, cała nasza grupa otrzymała garść szczegółowych informacji od polskich wolontariuszy, którzy dodatkowo mieli za zadanie przydzielić nas do parafii, w których będziemy mieli nocleg. Bazylea leży na styku trzech państw, tj. Niemiec, Francji i Szwajcarii oczywiście, dlatego też istniało po 33% szans, że zostaniemy przydzieleni do jednego z tych krajów. Ja prosiłem tylko o to, abyśmy wylądowali we Francji, ponieważ Szwajcaria nie należy do UE więc opłaty komórkowe są o wiele, wiele wyższe, a za Niemcami nie przepadam. 😄😄





Udało się! Nasza 25-osobowa grupa została podzielona na 3 mniejsze i każda z nich powędrowała do innego państwa. Moją grupkę przydzielono do parafii w Illzach niedaleko Mulhouse (Miluzy) we francuskiej Alzacji. Z walizkami, plecakami musieliśmy dotrzeć do tamtego miejsca, co nas kosztowało około 2 godziny i 4 przesiadki (2 razy autobusem, raz tramwajem, a raz pociągiem), ale ile było przy tym frajdy, a zarazem pomocy i wsparcia!
W kościele św. Bernarda w Illzach otrzymaliśmy niewielki poczęstunek (herbata, croissant oraz różnego rodzaju ciasta), a zaraz po nim dostaliśmy konkretne informacje, gdzie i u kogo będziemy mieć nocleg.

Po dotarciu do domów gospodarzy, chwilowym zapoznaniu się z nimi i krótkiej regeneracji, jeszcze tego samego dnia ruszyliśmy z powrotem do Bazylei, gdzie otrzymaliśmy prowiant, a po zjedzeniu go na płycie parkingu samochodowego, weszliśmy do St. Jakobsarena na wieczorną modlitwę i śpiewanie kanonów.
Z kolacjami w Bazylei była dość ciekawa sprawa. Co wieczór dostawaliśmy bułkę, jakieś masło, serki, jabłko, tradycyjnie jak na Taize mandarynki, wodę oraz ciepłą zupę - co dzień inna (raz z soczewicą, raz minestrone, raz warzywna z ryżem), ale jak bardzo rekompensowała to zimno zewsząd bijące. Zwłaszcza, że jak pisałem wyżej, miejscem konsumpcji była płyta pobliskiego parkingu samochodowego; bez ciepłych kurtek i karimat naprawdę łatwo o chorobę.







Kolejne 2 dni wyglądały bardzo podobnie: rano śniadanie u gospodarzy, następnie poranna modlitwa w pobliskim kościele w Illzach połączona z rozmowami o Biblii po angielsku, po niej transport do Bazylei, w której najpierw zwiedzaliśmy samo miasto, a później jechaliśmy do St. Jakobsarena na wieczorną modlitwę i około 21 ruszaliśmy pociągiem z powrotem do Illzach.
Miasto-gospodarz spotkania okazało się być bardzo przyjemnym i pięknym miejscem.


W Nowy Rok z gęb bazyliszków wypływa szampan

Bazylejska katedra (protestancka)

Kolejka po herbatę na placu przy katedrze

Widoki na Ren i Małą Bazyleę








Mnie najbardziej urzekły te drewniane okiennice, cudo!


Kościół przekształcony w Muzeum Historyczne; w Szwajcarii niestety taki los dotyka coraz więcej kościołów



Dworzec Główny
W Sylwestra, po powrocie z Bazylei udaliśmy się do kościoła w Illzach, w którym przywitaliśmy nowy rok. Wydarzeniu temu towarzyszył pokaz fajerwerków oraz bijące zewsząd ciepło człowieka; każdy każdemu składał sobie życzenia noworoczne, chociaż tak naprawdę nikt się ze sobą nie znał, czuć było radosną atmosferę i poczucie szczęścia oraz bezpieczeństwa, że można znaleźć taki niewielki skraweczek świata, na którym króluje miłość i pozytywna energia - to było ważne dla wszystkich, zarówno dla pielgrzymów, jak i mieszkańców Illzach. W mojej parafii oprócz Polaków gościli Litwini, Ukraińcy, Białorusini, Czesi, Niemcy, Austriacy, Włosi, no i oczywiście Francuzi, ci miejscowi, jak i ci z innych zakątków kraju.
Po chwili, w kościele rozpoczęło się święto Narodów, w trakcie którego każda goszcząca grupa z danego państwa przedstawiała innym coś związanego z ich ojczyzną. Mieliśmy okazję zatańczyć mazurka, pośpiewać kolęd w rozmaitych językach, ale głównie poznać inne kultury, inne spojrzenie na świat...
Około 1:30 powędrowaliśmy wszyscy do domu parafialnego, gdzie otrzymaliśmy poczęstunek od naszych francuskich przyjaciół - ciasta, sałatki, zupy, rozmaite wypieki, a wszystko było przepyszne!

Kościół w Illzach od zewnątrz...

... i od wewnątrz!






W Nowy Rok udaliśmy się na poranną Mszę Świętą do pobliskiego kościoła, po której nastąpiło pożegnanie grupy pielgrzymów przez parafian - nie obyło się bez ciepłych pożegnań, wymieniania kontaktów zarówno z innymi grupami, jak i z samymi miejscowymi, a także bez wspólnego zaśpiewania kilku piosenek na dobrą drogę powrotną.
Te chwile, ale też momenty, gdy szliśmy do kościoła, czy jechaliśmy autobusem z Miluzy dały też możliwość zauważenia piękna tych francuskich miast.

Dworzec w Basel

Przystań w Miluzie



Illzach... i znów te cudne okiennice ♥

Zbór protestancki w Illzach

Taka sielanka, jak u Kochanowskiego! Cudnie!


Zaraz po tym udaliśmy się do naszych rodzin, u których zjedliśmy noworoczny obiad, obdarowaliśmy się prezentami i pożegnaliśmy się, wierząc, że 'do zobaczenia!' kiedyś jeszcze nadejdzie.
O 16, z lotniska w St. Louis odjechał autobus powrotny do krakowskiego kościoła Karmelitów, do którego zajechaliśmy 15 godzin później.

Podczas wieczornej modlitwy w dzień przed Sylwestrem, jeden z braci Taize, Alois, ogłosił, że następne spotkanie odbędzie się w Madrycie! Nie mogę się doczekać!
Ten wyjazd pozwolił mi zbliżyć się jeszcze bardziej do Boga, przez modlitwy, rozmowy o Biblii, kazania braci o szukaniu źródeł radości (temat przewodni tego spotkania) oraz o tym, że niedaleko nas, bo w Sudanie, żyją ludzie, dla których każdy dzień jest wielkim wyzwaniem i przeszkodą - powinniśmy się cieszyć i być wdzięczni za to, że żyjemy w lepszych, godniejszych warunkach i winniśmy pomagać tym, którym ta pomoc jest naprawdę potrzebna.
Poznałem tu również mnóstwo fantastycznych ludzi, z którymi do dziś utrzymuję kontakt. Wizyta w Bazylei pozwoliła mi również poznać kulturę i piękno tego miasta, a także Illzach, który był niejako moim domem przez te kilka dni.

Pozdrawiam i do zobaczenia! :)
Copyright © 2014 Świat z mojej perspektywy , Blogger