21:47

O dobrych rzeczach w niedobrym roku

Witam! 
Już tylko kilka godzin dzieli nas od nowego, 2021, roku. Idąc pisać ten podsumowujący wpis zobaczyłem w telewizji przekaz bodajże z Tajlandii, która właśnie w tymże momencie wkraczała w trzecią dekadę XXI wieku. Na pierwszy rzut oka obrazek bardzo znajomy, bo i widać charakterystyczne punkty w Bangkoku, i pokaz fajerwerków, pełen przepychu i nieznośnego hałasu, jednak parę sekund później po cichutku wkrada się pandemiczna rzeczywistość, jakże już dobrze poznana i znielubiona; zamiast skierowania kamer na świętujących, cieszących się tą chwilą ludzi, pojawia się nagła cisza, a zaraz potem jak gdyby nigdy nic startuje przerwa reklamowa. Każdy z nas pewnie przeżył niejedną taką wymowną sytuację w ostatnich miesiącach, każdy z nas pewnie też doświadczył jak wyjątkowo trudnym i nieprzewidywalnym rokiem był 2020...

Ten oto osobnik towarzyszył mi cały okrągły rok, nieważne, czy bywało lepiej, czy nieco gorzej, on zawsze był...

Długo zastanawiałem się jak podsumować ten odchodzący rok, by owe podsumowanie nie było zwykłym, oklepanym już żalem, czy skargą na pandemię, bowiem tych złych emocji skumulowało się już na tyle dużo, że kolejna ich dawka stanowiłaby wyłącznie zbędny balast. Dzisiaj więc, na przekór codzienności, pozwolę swym wspomnieniom, w dość oryginalnej formie, bowiem zdominowanej przez obraz, a nie słowo, opowiedzieć co nieco o dobrych rzeczach w tym jakże niedobrym roku...

Rok 2020 powitał nas bardzo przychylnie, bowiem wyjątkowo ciepłą, niemalże wiosenną aurą...

...i niezwykłym zachodem słońca, zachwyty nad nim pamiętam doskonale do teraz.

Równie doskonale pamiętam swój pierwszy pomiar ciśnienia na styczniowych zajęciach z fizjologii; mimo kompletnego braku współpracy ze strony mankietu, misja zakończyła się powodzeniem.

W przerwie między sesją zimową, a początkiem drugiego semestru wybrałem się na kilka dni do Wrocławia i w końcu udało mi się obejrzeć na żywo Panoramę Racławicką... Wywarła ona na mnie olbrzymie wrażenie...

W lutym o wirusie z Wuhan mówiło się już dosyć sporo, jednakże nikt nie przypuszczał, że miesiąc później owy wirus wywróci bieg życia do góry nogami.

W pierwszym dniu narodowej kwarantanny do ogrodowej leśniczówki zawitał wiecznie głodny samiec krogulca...

...a nieopodal, na przydomowym skalniaku, zakwitły pierwsze byliny.

Podczas pierwszej kwarantanny z przyjemnością pijałem dalgonę, czyli kawę z pianką niczym beza...

...a także nauczyłem się używać drożdży w kuchni. Ich zapach już na zawsze będzie mi się kojarzył z chwilami kwarantanny, kiedy to trzeba było zostać w domu. To zdjęcie przedstawia mój drożdżowy debiut, ekspresowe bułeczki, bo zrobione w pół godziny, smakowały wybornie.

Ciągłe siedzenie w domu pozwoliło mi również nieraz ugotować gruzińskie chinkali, te z majowej scenerii, nieskromnie mówiąc, wypadły wspaniale.

Maj dał mi możliwość, aby po raz pierwszy w czasie pandemii wybrać się do Krakowa... Wszechobecne maseczki i pustki na wiecznie żywym Rynku Głównym, ten widok zapadł mi bardzo w pamięć i wywołał niemały szok.

Wiosenno-letni okres spędziłem głównie wędrując wiejskimi dróżkami ukrytymi między pszenicznymi łanami...

W pobliskim lesie też bywałem częstym gościem.

Maj, czerwiec i pierwsza połowa lipca był również okresem wzmożonej nauki przed letnią sesją i końcem pierwszego roku na medycynie. Anatomii bardzo lubiłem uczyć się z przeróżnych schematów, które wcześniej przygotowywałem, może ten właśnie sposób pomógł mi uzyskać zwolnienie z egzaminu za bardzo wysokie wyniki z kolokwiów. Pozostałe egzaminy poszły również dobrze, jedynym minusem był fakt, że ze względu na pandemię nasza sesja trwała aż do 22 lipca.

Wiosną pokochałem ojcowską Dolinę Prądnika, mógłbym tam spacerować codziennie...

W tym roku jednym z moich postanowień było zrobienie chociaż kilku słoiczków wypełnionych po brzegi syropem z kwiatów czarnego bzu...

...i udało się! Mam nadzieję, że ta nowa czerwcowa tradycja pozostanie w moim domu na dłużej.

Tegoroczne Boże Ciało było również wyjątkowe, bowiem zamiast tradycyjnej, radosnej procesji wiejskimi drogami parafii, Pan Jezus, z pomocą strażaków, zawitał do wszystkich wsi, w tym do mojej...

...upał w tym dniu nie pozwolił swobodnie oddychać w odświętnym ubiorze.

Wakacje zacząłem na bogato...

...gdyż od upieczenia najwspanialszych jagodzianek.

W przerwie między egzaminami a praktykami wakacyjnymi pielgrzymowałem z sąsiadami, wędrowaliśmy szlakiem Karola Wojtyły z Gdowa do Niegowici...

W tym roku z wiadomych powodów odwołano wszelkie pielgrzymki i inne rajdy, dlatego tym bardziej inicjatywa z gminy, żeby w małych grupach wędrować szlakami papieża-Polaka, okazała się wspaniała.

Pielgrzymowaniu towarzyszyło zbieranie pieczątek na trasie, to było przepiękne popołudnie.

Na przełomie lipca i sierpnia rozpocząłem swoje pierwsze praktyki w szpitalu, w krakowskim szpitalu im. Dietla. Praktyk niestety nie udało mi się dokończyć ze względu na liczne przypadki zachorowań wśród personelu i pacjentów.

W sierpniu zdobyłem Mogielicę, najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego...

...zachwycałem się Czarnym Stawem w Puszczy Niepołomickiej, a owy zachwyt kosztował 50 kilometrów pokonanych na rowerze...

...spotkałem po raz pierwszy pazia królowej na łączce przy ogrodzie...

...a także zawitałem do dwóch maleńkich wiosek, Mirowa oraz Bobolic, gdzie wznoszą się dwa kazimierzowskie zamki; nigdy wcześniej nie pokonałem autem tylu, bo ponad trzystu, kilometrów, ale było warto, zamki okazały się być niezwykle urokliwe, a zwłaszcza ten mirowski...

Tegoroczna podróż do Zalipia upłynęła wyjątkowo, bowiem wtedy po raz pierwszy spotkałem na żywo kogoś z blogosfery... Spotkanie z Basią w tym jakże niezwykłym miejscu jest po dziś dzień wspaniałym wspomnieniem do którego często powracam.

Pod koniec wakacji zawitałem między innymi do Opola, miasta, które mnie na tyle urzekło, że na pewno tam powrócę i to nie jeden raz.

Matka Natura wynagrodziła ten trudny rok niesamowicie ogromnym wysypem podgrzybków, w październiku każdy skrawek lasu dosłownie był z nich utkany.

Tegoroczna jesień zasłużenie zyskała miano tej pięknej i złotej...

Każdy spacer po ogrodzie był czystą przyjemnością, mimo że jesień akurat moją ulubioną porą roku nie jest.

Z październikiem nadszedł również drugi rok studiów dzięki któremu pozyskałem swój pierwszy stetoskop. Zakup ten był kolejnym krokiem na mojej lekarskiej drodze.

Udoskonalając swoje umiejętności cukiernicze, na 11 listopada upiekłem po raz pierwszy rogale świętomarcińskie. Ich wykonanie okazało się być niezwykle pracochłonne, ale warto było.

Rok 2020 okazał się być na tyle przewrotnym, że pierwszego grudnia można było zerwać z krzaczków kilka poziomek, jak w baśni o dwunastu miesiącach...

Pierwsza połowa grudnia upłynęła dość nieciekawie, bo pod znakiem chorowania na COVID, moja mina zamknięta w bombce doskonale odzwierciedla ówczesną sytuację.

COVID na szczęście przebiegł dosyć łagodnie, prócz tam pierwszych trzech, czy czterech dni. Przedświąteczna, już pocovidowa rzeczywistość dała mi niezwykły prezent od Lidzi, którym byłem niezwykle poruszony.

Koniec roku przyniósł więcej spokoju, przyniósł takie obrazki, ale też pierwsze szczepienia na terenie kraju. Bardzo się z tego powodu cieszę, sam już jestem zapisany do szczepień i już nie mogę się doczekać tego momentu!

A ostatni dzień 2020 roku co przyniósł? Chęć do upieczenia drożdżówek z cynamonem i szarą renetą, do świętowania nowego roku będą jak znalazł.


Teraz mi pozostaje tylko życzyć Wam wszystkim spokoju, jak najwięcej zdrowia i jak najszybszego powrotu do normalności, niech 2021 roku przyniesie nam nieco ulgi od tej mimo wszystko skomplikowanej rzeczywistości. 💚
 
Pozdrawiam Was wszystkich bardzo serdecznie i do napisania! 😊

P.S. Zapraszam serdecznie do uczestnictwa w szóstym już plebiscycie na Podróż Roku. Na pasku bocznym powinna działać sonda w której możecie wskazać swojego faworyta lub faworytów. Jeśli ktoś potrzebuje przypomnieć sobie tegoroczne podróżnicze wpisy, to całość jest dostępna w zakładce Podróże, którą tutaj też podlinkuję. Zachęcam! 😉

11:37

Jest taki dzień, w którym radość wita wszystkich...

Witam wszystkich bardzo serdecznie!
Znalazłszy chwilkę w tym jakże przyjemnej przedwigilijnej krzątaninie, chciałbym złożyć Wam, moi drodzy czytelnicy, najszczersze życzenia bożonarodzeniowe.
 
Niechaj tegoroczne święta Bożego Narodzenia, wyjątkowe z wielu powodów, upłyną Wam w duchu radości, miłości i troski o najbliższych, tak aby świąteczny czar, którego jesteśmy przecież najistotniejszymi architektami, pozwolił dobru przezwyciężyć i wyrzucić z myśli wszelakie zło, a zwłaszcza to związane z trwającą pandemią nieustannie uprzykrzającej naszą codzienność. Życzę Wam jak najwięcej zdrowia i sił od nowo narodzonego Dzieciątka, bowiem bez nich obecnie każdy inny aspekt staje się bezużytecznym, staje się nic niewartym darem umykającym gdzieś w siną dal... Niech ten czas, osadzony pomiędzy świerkowymi gałązkami, zapachem słodkiej szarlotki i najurokliwszymi kolędami, będzie także chwilą zwolnienia, chwilą w której będziemy w stanie uchwycić każdą małą rzecz, drobny gest, których zazwyczaj nie dostrzegamy i nie doceniamy, a to one przecież kształtują nasz świat i czynią go kompletnym. Życzę Wam, aby te najbliższe dni przebiegły po prostu pięknie, spokojnie, i jeszcze raz, w jak najtrwalszym zdrowiu, czegóż więcej potrzeba?
 
Mimo wszechobecnych ograniczeń, mimo tylu spotkań, które w tym roku się nie odbędą, proszę, nie zapomnijcie o swoich bliskich, zwłaszcza tych dla których tegoroczne święta mogą okazać się źródłem smutku i wielkiej samotności, a na taki los nigdy nie powinno być przyzwolenia. Jednym telefonem, jedną rozmową możemy podarować komuś największy prezent, wzbudzić w kimś uśmiech na twarzy i spełnienie, że nie jest się człowiekiem zapomnianym... a taka myśl jest po prostu bezcenna...
 
Wesołych i zdrowych Świąt! 💚🎄🎄
 
Maks
 
 
 
P.S. Zapraszam serdecznie do uczestnictwa w szóstym już plebiscycie na Podróż Roku. Na pasku bocznym powinna działać sonda w której możecie wskazać swojego faworyta lub faworytów. Jeśli ktoś potrzebuje przypomnieć sobie tegoroczne podróżnicze wpisy, to całość jest dostępna w zakładce Podróże, którą tutaj też podlinkuję. Zachęcam!😉

22:15

Przedświąteczne opowieści, czyli o moim COVID-19 i dobroci ludzkich serc

Witam wszystkich bardzo serdecznie!
Gdy każdy kąt w domu pachnie orzechami, cynamonem i borowikowymi kapeluszami, a za oknem zażarty bój toczą ze sobą zimowy szron z jesienną słotą, to znak, przynajmniej w obecnych czasach, że bożonarodzeniowy czas jest już naprawdę blisko. Czas, który nieodłącznie kojarzy się z wszechobecną radością, miłością, z odpoczynkiem i przełamaniem codzienności, często jakże szarej i jednostajnej, zwłaszcza teraz, gdy światem bezwzględnie kieruje pandemia koronawirusa.
 
Mimo że nie przepadam za zimą, to takie widoki, a zwłaszcza w okolicach Bożego Narodzenia są miodem dla oczu...


Przedświąteczne opowieści... a może bardziej pasowałoby tu wstawić słowo perypetie? Ostatnie dni u mnie nie należały do ani spokojnych, ani stabilnych. Wszystko zaczęło się w Mikołajki, gdy na łopatki położyły mnie bardzo wysoka gorączka, dreszcze i bóle mięśniowe obejmujące całe ciało. Kolejne godziny i dni wyznaczyły dość spektakularnie cały plan wydarzeń, którego ostatnim punktem okazał się niestety pozytywny wynik na obecność koronawirusa. Początkowo trudno było mi w to wszystko uwierzyć, bo mimo że pandemia trwa i żyje nią obecnie każdy z nas, to cały czas wierzy się, że wirus tkwi gdzieś tam w bliżej nieokreślonej, ale bezpiecznej odległości i że jednak uniknie się tej choroby, ale gdy straciłem węch i smak, gdy obserwowałem jak mój organizm dziwnie się zachowuje, wszelkie wątpliwości znikły. Na szczęście po tygodniu wszelkie dolegliwości zaczęły pomału ustępować, każdy dzień przynosił poprawę i ulgę, natomiast dziś mogę znowu cieszyć się z życia i czerpać z niego pełnymi garściami. 
COVID-19 stanowi niewyobrażalne obciążenie, zarówno pod względem fizycznym, jak i tym psychicznym. Dziesięciodniowa izolacja, która nadeszła tak niespodziewanie, akurat w momencie, gdy uczelnia zaczęła nas przywracać na zajęcia stacjonarne, ale też wielka obawa o zdrowie mojej Mamy, myśli o tym nieustannie zaprzątały moją głowę, na tyle mocno, że często mój aktualny stan zdrowia, a zwłaszcza, gdy już mniej więcej się on ustabilizował, trafiał na dalszy plan, stawał się mniej istotny. Będąc już ozdrowieńcem i analizując tamte dni muszę przyznać, że właśnie ten element był najtrudniejszy do pokonania i myślę, że warto o tym wspomnieć, bo często o tym aspekcie psychicznym się zapomina, a to on u wielu nakreśla całą kłopotliwość trwającej pandemii. 
Kończąc covidowy wątek odpowiem na pytanie, które na pewno część z Was sobie teraz zadaje; z Mamą jest wszystko w porządku, miała robiony wymaz w zeszłym tygodniu, który dał wynik negatywny. Moment, w którym się o tym dowiedziałem, dał mi mnóstwo siły i pomógł mi ostatecznie rozprawić się z koronawirusem.

Tę szakszukę przyrządziłem sobie na śniadanie zaraz po tym jak ustąpiły mi bóle i gorączka; niestety jedząc ją odkryłem, że straciłem węch i smak, a pachnieć i smakować musiała wybornie!

Koronawirus już za mną, ta historia została wyrzucona w otchłanie przeszłości, więc teraz nadeszła pora, aby się cieszyć i same radosne opowieści rozgłaszać. 
Wczoraj po południu listonosz dostarczył mi dość tajemniczą, zapakowaną w czarną folię paczkę, co mnie bardzo zaskoczyło, bo na nic podobnego ostatnimi czasy nie oczekiwałem. Zdziwiony, ale jednocześnie wielce zaciekawiony czym prędzej ruszyłem po nożyk do kuchni, by z jego pomocą rozszyfrować zagadkę owej czarnej paczki. Po chwili wiedziałem już wszystko... moim oczom ukazało się przepiękne pudełko od Lidzi z Misiowego Zakątka wypełnione po brzegi samymi wyjątkowymi prezentami...


Same cuda...

Paczka od Lidzi tak bardzo mnie wzruszyła i uszczęśliwiła, byłem w zupełnym szoku, bo w snach bym nie przypuszczał, że na święta, a zwłaszcza po tych trudnych covidowych chwilach, dostanę tak niesamowity prezent prosto od serca. W takich momentach tylko utwierdzam się w tym, że blogosfera tworzy wyjątkową, magiczną wręcz przestrzeń przepełnioną wspaniałymi ludźmi, a moja historia tutaj jest jedną z piękniejszych jakie udało mi się stworzyć. Lidziu, jeszcze raz bardzo Ci dziękuję za ten podarek!

Pudełko było tak pięknie udekorowane, że aż oniemiałem z wrażenia!

Dzisiaj udało mi się upiec kilka partii pierników i ciastek orzechowych na najbliższe dni. W całym domu pachnie obłędnie, zapach korzennych przypraw, orzechów włoskich i masła z mąką niesamowicie pobudza zmysły, wprowadza w świąteczny nastrój wszystko i wszystkich...

Na pierniczki ilu kucharzy tyle przepisów...

...ale na ciastka orzechowe przepis najlepszy jest tylko jeden; należy ugnieść ciasto ze 140 g masła, 210 g mąki, 40 g cukru pudru, 50 g zmielonych orzechów włoskich i dwóch żółtek, następnie rozwałkować je, ale nie za bardzo, bo ciasteczka mają być dosyć grube, wykroić ciastka, które trzeba piec około 12-15 minut w 180 stopniach

Kończąc dzisiejszy wpis chciałbym Was zaprosić do uczestnictwa w szóstym już plebiscycie na Podróż Roku. Na pasku bocznym powinna działać sonda w której możecie wskazać swojego faworyta lub faworytów. Jeśli ktoś potrzebuje przypomnieć sobie tegoroczne podróżnicze wpisy, to całość jest dostępna w zakładce Podróże, którą tutaj też podlinkuję. Zachęcam!😉

Pozdrawiam Was serdecznie i do napisania! 😌
Copyright © 2014 Świat z mojej perspektywy , Blogger