21:16

Ostatni

Witam!
Czemu ostatni? Skąd taki tytuł? Ostatni, ostatni dzień sierpnia, a wraz z nim ostatni sierpniowy spacer po pobliskich łąkach i polach... Bardzo lubię tam wędrować w takie graniczne dni jak dzisiejszy, trzydziesty pierwszy dzień ósmego miesiąca jest nieoficjalnie uznawany za ostatni dzień lata, za mały jesienny przedsionek, za którym widać złote, pomarańczowe liście powoli niknące w dali, widać i słychać pierwsze dzwonki w szkołach, pierwsze lekcje w nowym roku szkolnym (jakież to szczęście, że ja się już na ten punkt nie łapię), za którym możemy obserwować smutną niemoc dnia wobec nocy, która to zacznie królować już za nieco ponad trzy tygodnie...

Ale wracając do tych polnych wędrówek, to dzięki takim dniom jak ten, mogę podpatrzyć siłę natury, jej zmienność, która zamyka się w ogromne koło, pełne różnorodności, zmian i przeróżnych widoków... Kiedyś panowały złote pszeniczne kłosy i bławatkowe szafiry, innym razem królował delikatny śnieżny puszek i temperatura poniżej zera, a dziś? dziś dominuje brąz, gdzieniegdzie jeszcze nieco już blaknąca zieleń, naga ziemia po późnosierpniowej orce, pojedyncze trawy i drzewa na skarpach i w malutkich "oazach" pośród wielkich pól połaci...










 

Spacer trwał do (nie)późnych godzin wieczornych, dzień niestety coraz krótszy...


Pięknym jest obserwować to jakże niesamowite naturalne koło, które ciągle zaskakuje, porusza i daje coraz to nowsze wrażenia, za każdym razem jednak owe wrażenia są magicznymi, są pełne emocji i skrytych idei, które tylko trzeba w tych krajobrazach odnaleźć...

Wiosną...

Latem...

Jesienią...

Zimą...

Żegnam Was ostatnim sierpniowym wierszem. Muszę przyznać, że ten miesiąc ma w sobie jakąś nieopisaną moc, która daje mnóstwo weny i wewnętrznej siły do tworzenia poezji...


BYŁAŚ

Byłaś
Rosą poranną
Na ciepłej sierpnia łące

Byłaś
Śnieżnym nenufarem
Ponad szafiru górskim oczkiem

Byłaś
Pełną złotą luną
W hebanowym nieboskłonie

Lecz...
Późnoletnie świty zanikły
Oczko szafirowe wyblakło
Heban odszedł... zapomniany

Byłaś...
Nie jesteś...
Nie będziesz...


Pozdrawiam serdecznie wszystkich gości i do zobaczenia! 😉😊

20:45

Carpe diem

Witam!
Pozwolę sobie, że ta piękna łacińska sentencja starożytnego arcymistrza pióra - Horacego, którą widzicie w tytule, wytyczy nam pewną ścieżkę na dziś... Carpe diem, czyli chwytaj dzień, na pewno stanowi ciekawą, wręcz tajemną radę, by cieszyć się życiem, ale tym teraźniejszym momentem, tym, co jest tu i teraz. Niewątpliwie ta umiejętność cieszenia się każdą chwilą życia powoduje, że owe życie staje się piękniejszym, jest po prostu lepiej przeżyte. Warto także samemu budować swoją drogę do mniejszych, bądź większych sukcesów, radości i innych szczęść, a nie zdawać się wyłącznie na los, czy na tę jak słynną horacjańską Fortunę. Między innymi takie myśli wplątałem do swojego wiersza, literackiego tworu powstałego podczas jednej z sierpniowych nocy...


RECEPTA NA ŻYWOT

Fortuna trafia bezmyślnie
Na oślep uderza łaską
Moc nietrwała
Darzy szczęściem
By zaraz je odebrać
Smutek
Pustka
Przeszłymi jej śladami

Myśleć pięknie
Święcić każdą chwilkę słodką
Kochać szczerze
Bez niepewnej towarzyszki
Bez przyjaciółki na moment
Która pustym pozorem
Błahą obietnicą
Rujnuje...
Nie buduje...

Liczyć na działanie
Swoje
Nie cudze...


Jak jednak można realizować tę tytułową sentencję? Gdzie szukać jej źródła? Czymże można ją zaspokoić?

Dorodnym żółciakiem wyrosłym ostatnio na gruszy (bohaterce ostatniego posta)?


Dumnym, lecz zagubionym, zaobrączkowanym gołębiem, który od poranka przesiaduje na dachu naszego domu?



Ciastami i innymi słodkościami, które ostatnimi czasy udało mi się upiec?




Wystarczą chęci, wystarczy pozytywna głowa pełna pomysłu i radości, by móc chwytać dzień... Żadna trudna zdolność, a ileż piękna dodaje naszemu życiu...

Wracając do punktu trzeciego powyższej króciutkiej wyliczanki, to pierwszą słodkością są jagodowe pancakes z karmelową czekoladą, drugą ciasto kefirowe od Krysi, a trzecią ciasto czekoladowe z dwoma rodzajami kremów i jagodami od Natalii (zamiast malin wykorzystałem moje ukochane leśne jagody). Wszystkie wypieki wyszły wspaniale!

Żyjcie pięknie, pozdrawiam Was serdecznie i do zobaczenia! 😉😊

20:14

Mini-rewolucje

Witam!
Połowa sierpnia przyniosła małą mini-rewolucję w moim ogrodzie... Pierwszym jej punktem było ratowanie starej piastunki przydomowego terenu, czyli ponad siedemdziesięcioletniej gruszy. Starzy bywalcy na pewno pamiętają post, w którym pisałem o owej gruszy, o tym, że została zasadzona po drugiej wojnie światowej przez mojego pradziadka, o tym, że mój tata wykroił w jej korowinie twarz starszego dziadziusia i tak dalej, i tak dalej... Jeśli chcecie poczytać więcej o niej, to  zapraszam i odsyłam TUTAJ.
Nieco ponad rok temu grusza zaczęła nieco chorować, ciężka korona pełna mocnych gałęzi oraz liczne budki dla szpaków założone również przez mojego tatę spowodowały, że drzewo delikatnie skrzywiło się w stronę domku na grilla, przestała również owocować tak obficie jak dawniej. Ostatnimi czasy staruszka jeszcze bardziej się wykrzywiła, a jej stan wymagał natychmiastowej interwencji, dlatego też zadecydowaliśmy, by ściąć całą górę, a przy życiu zostawić najniższe partie młodych gałązek i płaskorzeźbę.
Jakże smutny był to warkot piły i zgrzyt ręcznej piłki... od zawsze darzę naszą ogrodową gruszę wielkim sentymentem i żal było patrzeć na te wszystkie działania. Koniec końców jednak dobrze, że tak się złożyło, bo dzięki temu drzewiasta piastunka ma szansę przeżyć jeszcze długie i piękne lata w otoczeniu budlei, róż i iglastych drzew w lasku.


Po ścięciu ustalonej wcześniej części gruszy, ze ściętych kawałów drewna zaczęły ochoczo i intensywnie wylatywać orzesznice... Prawdopodobnie stan zdrowia "zoperowanej pacjentki" w dużym stopniu też wynikał z tego, że te małe stworki bez pohamowań w niej grasowały i rujnowały ją przy tym od środka...


Kolejna mini-rewolucja dotknęła grzyby i świnkę w naszym lasku... Zaraz pewnie zapytacie, jakie grzyby? jaka świnka? Już spieszę Wam z odpowiedzią...




 


Takie oto grzybki stworzył dawno, dawno temu również mój tato. Przez lata w zależności od wyobraźni renowatora były one muchomorami, gąskami, prawdziwkami... Tym razem największy z nich stał się mahoniowym muchomorem, a pozostałe dumnymi prawdziwkami na smukłych nóżkach. Bardzo ważne jest dla mnie, by dbać o takie małe, ale jakże istotne elementy w moim ogrodzie, zwłaszcza teraz, gdy taty z nami już nie ma i owe elemenciki są pięknymi pamiątkami po nim, pokazującymi jak wspaniałym był artystą...

Pozdrawiam Was serdecznie i żegnam się różanymi kwiatami, które wykluły się z pąków zaraz po zakończeniu mini-rewolucji...


20:46

Poetyckie reminiscencje

Witam!
Kilka dni temu podczas kolejnego wakacyjnego generalnego sprzątania pokoju, które polega na przeglądnięciu każdej najmniejszej książki w biblioteczce i przypomnieniu pokrótce historii wszystkich pamiątek z różnych części Polski i świata, w moje ręce wpadł stary poetycki kajet z wierszami, które komponowałem w grudniowe, świąteczne poranki, w sierpniowe, duszne noce, którymi niepodzielnie rządziła księżycowa pełnia, czy poszkolne popołudnia, kiedy nieraz ta jakże potrzebna każdemu poecie wena była tak żywa, tak silna...

Czytając sobie po cichu kilka tych moich tworów literackich w przerwie między odkurzaniem wysokiej dębowej szafki, a przeglądaniem kolejnego stosiku kolorowych książek i książeczek, natrafiłem na "Aureole"... Do dziś nie mogę sobie za nic przypomnieć, kiedy stworzyłem ten wiersz, ale wywarł on na mnie różne emocje oraz odczucia, więc postanowiłem się z Wami nim podzielić...


AUREOLE

Sine kłęby wspomnień
Unoszą głowę spod widnokręgu
Zbliżają się bezlitośnie
A w nich... obrazy
Złotymi Aureolami zdobione
Ciskają piorunami
Martwych marzeń
Bezwartościowych słodyczy
Gorzkich myśli

Los sprzymierzeńcem być się wydaje
Być może...
Nie rani
Nie krzywdzi
Nie wini za nic

Obłoki blakną w oddali
Aureole oplata duch
Duch mglisty
Duch zapomniany
Duch przeszły

Bądź zdrów!


Myślę, że dobrym pomysłem będzie, żeby "Aureole" domknęły temat przemijania, któremu poświęciłem ostatni wpis i który wywołał wśród Was wiele emocji, mnóstwo przemyśleń... Przeczytałem wszystkie komentarze z dużą uwagą i mogę dzięki temu wysnuć pewien morał, pewną naukę; śmierć jest doświadczeniem ciężkim, często niespodziewanym... zadaje duże rany na długie miesiące, czasem nawet lata. Mimo to, trzeba iść dalej, tworzyć kolejne rozdziały i starać się wyizolować pierwiastek piękna życia, bo dzięki niemu możemy być szczęśliwi.

Tymczasem druga dekada sierpnia prezentuje pracowite przygotowania bocianów do odlotu z krainy ojczystej...


...kolejne radosne papuzie dni (spryciula nie chce dać się złapać, a jeszcze z dnia na dzień staje się coraz większa, coraz bardziej widoczna, takaż to egzotyczna turystka)...


...pięknego perłowca malinowca (jakaż wspaniała nazwa) i rusałkę pokrzywnik na budlejowych kwiatostanach, których cały czas przybywa.

Perłowiec malinowiec


Rusałka pokrzywnik

Pozdrawiam Was serdecznie i do następnego razu! 😉😊

17:42

Rzecz o przemijaniu

Witam!
Nie wiem, czy poprawnie myślę w tym momencie, ale odnoszę wrażenie, że rzadko tutaj stawiam na jakieś konkretne emocje, myśli i opinie na dany temat. Może mi się tylko tak wydaje, ale tak czy siak, dzisiejszy post może trochę odbiegać od podstawowego szablonu, dzięki któremu mogę wyrażać swój zachwyt nad wspaniałym światem, sielanką w ogrodzie i okalających mój mały zielony zakątek polach oraz łąkach, a także owy zachwyt przekazywać Wam. Tak, to wszystko zasługuje na moją olbrzymią uwagę, ponieważ sprawia, że całe życie staje się pełniejsze, ciekawsze i bardziej radosne. W dzisiejszych czasach tak właśnie trzeba je kreować, by było jak najwspanialsze i aby potrafić cieszyć się każdą najdrobniejszą chwilą. Brak tejże umiejętności jest sprawcą mniej szczęśliwego żywota, a co za tym idzie, pozostaje ono niekompletne. Niestety, takich luk nie jesteśmy w stanie niczym załatać, zwłaszcza, że życie przemija i to bardzo szybko...

Wiele treści o przemijaniu publikowano na przestrzeni dziejów: od słynnego "vanitas vanitatum, et omnia vanitas", przez twórczość Naborowskiego i Sępa-Szarzyńskiego, po utwory opisujące okrutną rzeczywistość II wojny światowej. Temat ten jest więc niezwykle ważny dla nas ludzi i warto nad nim czasem się pochylić.
Pisząc ten dzisiejszy post, myślami jestem przy moim tacie, dzisiaj bowiem mija rok od momentu, w którym zakończył swą ziemską wędrówkę. Kalendarz twierdzi, że już minęło 365 dni od tamtej chwili, a mi wydaje się, jakby to wszystko zdarzyło się wczoraj, najwyżej przedwczoraj. Do teraz doskonale pamiętam każdą najdrobniejszą emocję, jaka mi wtedy towarzyszyła, ogromny ból, rozpacz oraz poczucie gargantuicznej pustki wewnątrz mnie.
Mimo, że minął już rok, to czas pędzi tak szybko, tak bezlitośnie szybko, że po dziś dzień nie wszystkie rany się zagoiły, a myślą często z uczuciem tęsknoty wracam do najpiękniejszych chwil przeżytych z moim tatą.

Owy pędzący szalenie czas i wielka niewiadoma, jaką jest człowieczy los powodują, że temat przemijania stanowi myśl bardzo wyraźną i jakże ponadczasową. Wracając więc do początku, trzeba żyć jak najpiękniej, ale także należy dziękować za każdy przeżyty dzień, gdyż nie wiemy, kiedy nasza nić życia zostanie przerwana...

Śmierć taty była rzeczą tak niespodziewaną, tak nieprawdopodobną, w tak niedoskonałym momencie, gdy zdawałem na prawo jazdy, tuż przed rozpoczęciem najważniejszy dotąd klasy, bo maturalnej. Tyleż miało być jeszcze powodów i momentów, by cieszyć się drobniejszymi i większymi sukcesami, by razem odkrywać samochodem wszystkie małopolskie zakamarki i nie tylko (teraz mógłby się sprawdzić jako pasażer), by wspólnie gotować obiady, czy wigilijne wieczerze, by śmiać się do rozpuku przy najlepszych skeczach i kabaretach, czy by podziwiać jego kolejne piękne rzeźby... Niestety, los sprawił przykrą niespodziankę i dzisiaj zamiast tego pozostały z nami tylko wspomnienia, mnóstwo pamiątek na ogrodzie oraz w albumach, a także możliwość spełnienia misja, by pamięć o nim nigdy nie zgasła.

Temat trudny, dość ciężki do podjęcia, ale i takowym należy poświęcić również nieco uwagi, by stanowiły delikatną przeciwwagę dla sielanki jaka mnie otacza i z którą tak chętnie się tutaj dzielę. Żegnam Was kilkoma widokami skoszonego pola pszenicznego za moim ogrodem, które śmiało może w przyrodzie symbolizować owe przemijanie, jeszcze przecież nie tak dawno to miejsce było zdominowane złotym kłosem i zapachem zbożowego pyłu, dziś zostały już tylko malusieńkie, cieniutkie badylki, które równie prędko padną ofiarą sierpniowej orki...





Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za Wasze wizyty oraz liczne komentarze, do zobaczenia! 😉😊

18:05

Ogrodowe opowieści

Witam!
Siódmy miesiąc roku już za nami, połowa najdłuższych w życiu wakacji również za mną, co oznacza, że z każdym dniem coraz bliżej do studenckiego początku, coraz bliżej do pierwszych zajęć i coraz bliżej do powrotu do ciężkiej pracy, zapewne będzie ona jeszcze cięższa niż do tej pory, ale jak to się mówi: "bez pracy nie ma kołaczy", także do wszystkiego mam nadzieję się jeszcze przyzwyczaję. Dzisiaj jednak nie o tym mowa, bowiem ostatnio z mojego ogrodu płynie mnóstwo opowieści, opowiastek, a każda chciałaby zaistnieć i zostawić na blogu mały ślad.

Letni ogród jest miejscem magicznym. Mimo wielu przeciwności, które na niego czyhają, bowiem tu długie susze, tam znów intensywne burze, nawałnice z krótkotrwałymi lecz bardzo obfitymi ulewami i gradem, mój mały zakątek stara się jakby na przekór jeszcze bardziej pokazywać swe najpiękniejsze oblicza. Od nieco ponad pół miesiąca bujnie rozkwitają dwa duże krzewy budlei Dawida. Długie, fioletowe kłosy pełne drobnego kwiecia niemalże cały czas wabią swą słodką wonią i intensywną barwą liczne motyle, pszczoły i inne owady. Siadając na kwiatostanach, mogą one otrzymać namiastkę raju, której nie otrzymałyby od żadnej innej rośliny. Budleje kwitną do pierwszych przymrozków (oczywiście pod warunkiem, że regularnie usuwa się przekwitnięte kwiaty), więc to dopiero początek ciągu spektakli, które tak cieszą oko.












By opowieść owadzio-kwiatowa stała się kompletną, to powinny zostać w nią wplecione inne owady oraz inne kwiaty, które od czasu do czasu nieśmiało otwierają swe oczęta i obserwują gargantuiczny dla nich świat...
 
 

 











Owoce czarnego bzu pomalutku dojrzewają...





A nad tym mikroświatem dzielnie czuwają zwinki, których w tym roku u nas pełno

Obserwując tak ten malutki świat pełen owadów i kwiatów, kilka dni temu stałem się świadkiem niecodziennej sytuacji. Pewnego późnego popołudnia rozsiadłem się przy dużym plastikowym stole z niewielkim kompletem krzyżówek, które raz na jakiś czas lubię porozwiązywać, by przez wakacje nie zastały się wszystkie szare komórki, poza tym jest to bardzo przyjemna i nierzadko wciągająca czynność. Po jakimś czasie zacząłem słyszeć z niższych partii jesionu za laskiem donośny ptasi śpiew, który wydawał mi się dość podejrzany, bowiem ptasie trele wróbli, szpaków, bogatek, czy słowików są delikatniejsze, bardziej ciche i bardziej melodyjne. W tym przypadku jeden głos jednego ptaszka - głośny i krzykliwy zagłuszył wszystkie pozostałe. Po chwili ruszyłem w kierunku drzewa, z którego koron rozbrzmiewał owy tajemniczy głosik. Z metra na metr coraz wyraźniej słyszałem, a i także widziałem sprawcę całego zamieszania i nie mogłem uwierzyć, co najmniej kilka razy przetarłem oczy ze zdumienia - na jesionie, w moim ogrodzie przycupnęła sobie papuga! Czerwono-żółto-zielona rozrabiaka, która śmiało mogłaby naśladować sygnalizator świetlny na krakowskim Rondzie Matecznego, co moment wyduszała z siebie różne piski i krzyki. Z początku kompletnie nie miałem pojęcia co począć, w mojej głowie dominowały ogromne zdziwienie, ale także zachwyt nad egzotycznym gościem. Po dłuższej chwili pobiegłem do takiego większego schowka przy dawnej stajence i z jego najciemniejszych zakamarków wyłowiłem klatkę, która niegdyś służyła mojej nimfie. Wrzuciłem do niej kilka kawałków jabłka, jakieś chlebowe resztki, parę migdałów, a następnie umieściłem ją na jednym z pniaków, których pełno w moim lasku po niedawnych wycinkach z nadzieją, że może da się złapać i uniknie niepotrzebnego ataku myszołowów, czy puchaczy, które tak chętnie polują u nas na sierpówki i grzywacze.
Klatka stoi sobie tak już kilka dni, śladów żerowania odważnej papużki w niej brak, co nie znaczy, że kolorowa bohaterka przepadła. Mimo codziennego upału, mimo ogromnej ulewy, która nawiedziła przedwczoraj nasz ogród, ptaszek ma się dobrze, że tak nieładnie powiem, drze się niemal całe dnie, a od czasu do czasu na tle biało-niebieskiego nieboskłonu widać papuzi cień, który nieśmiało i jakże nieumiejętnie przelatuje z jednego drzewa na drugie, z lasku na modrzewie sąsiadów, z modrzewi na nasze wiekowe jesiony i tak w kółko... Ostatnio szczególnie upodobała sobie dużą wierzbę na skraju naszego lasku, na której przesiaduje najczęściej. Do klatki raczej już nie sfrunie, widać, że żądna jest wolności, jeśli tylko się zaaklimatyzuje (co chyba już nastąpiło), to niech zostanie naszą ogrodową lokatorką... nas się nie boi, jeśli miałbym się do czegoś doczepić, to tylko do tego, że niechętnie pozuje do zdjęć... 🐦🐦😂

Zmieniam jednak zdanie, bo uchwyciła mi się na lustrzance i pięknie zapozowała 💓

Wśród takich egzotycznych nut i akcentów, na okolicznych polach trwają dosyć ciężkie przez dynamiczną i nieobliczalną pogodę żniwa, w moim warzywniku wspaniale obrodziła fasolka szparagowa, podłużne buraczki rosną jak na drożdżach, tak samo zioła w moim zielniku...


Bardzo dynamiczna pogoda...

Ostatnio miałem również przyjemność pomagać w tworzeniu dożynkowego wieńca 😉


Pierwsze zbiory fasolki szparagowej

Tak więc biegnie sobie tenże wakacyjny, lipcowo-sierpniowy czas, często zaskakując i tworząc niewyobrażalne historie oraz opowiastki. Od jakichś kilkunastu minut bez przerwy w głuchy dźwięk naciskanych klawiszy klawiatury wtapia się kolorowy papuzi krzyk, zapowiada się więc na dłuższy koncert ze strony naszej nowej przyjaciółki.
Pozdrawiam Was więc bardzo serdecznie i dziękuję za ogromny ruch na moim blogu ostatnimi czasy... Żegnam Was takimi oto lawendowymi ciastami, które ostatnio nagminnie piekę i za każdym razem wychodzą wspaniałe... Do zobaczenia! 😉😊

 

Copyright © 2014 Świat z mojej perspektywy , Blogger