Witam!
Siódmy miesiąc roku już za nami, połowa najdłuższych w życiu wakacji również za mną, co oznacza, że z każdym dniem coraz bliżej do studenckiego początku, coraz bliżej do pierwszych zajęć i coraz bliżej do powrotu do ciężkiej pracy, zapewne będzie ona jeszcze cięższa niż do tej pory, ale jak to się mówi: "bez pracy nie ma kołaczy", także do wszystkiego mam nadzieję się jeszcze przyzwyczaję. Dzisiaj jednak nie o tym mowa, bowiem ostatnio z mojego ogrodu płynie mnóstwo opowieści, opowiastek, a każda chciałaby zaistnieć i zostawić na blogu mały ślad.
Letni ogród jest miejscem magicznym. Mimo wielu przeciwności, które na niego czyhają, bowiem tu długie susze, tam znów intensywne burze, nawałnice z krótkotrwałymi lecz bardzo obfitymi ulewami i gradem, mój mały zakątek stara się jakby na przekór jeszcze bardziej pokazywać swe najpiękniejsze oblicza. Od nieco ponad pół miesiąca bujnie rozkwitają dwa duże krzewy budlei Dawida. Długie, fioletowe kłosy pełne drobnego kwiecia niemalże cały czas wabią swą słodką wonią i intensywną barwą liczne motyle, pszczoły i inne owady. Siadając na kwiatostanach, mogą one otrzymać namiastkę raju, której nie otrzymałyby od żadnej innej rośliny. Budleje kwitną do pierwszych przymrozków (oczywiście pod warunkiem, że regularnie usuwa się przekwitnięte kwiaty), więc to dopiero początek ciągu spektakli, które tak cieszą oko.











By opowieść owadzio-kwiatowa stała się kompletną, to powinny zostać w nią wplecione inne owady oraz inne kwiaty, które od czasu do czasu nieśmiało otwierają swe oczęta i obserwują gargantuiczny dla nich świat...
 |
Owoce czarnego bzu pomalutku dojrzewają... |
 |
A nad tym mikroświatem dzielnie czuwają zwinki, których w tym roku u nas pełno |
Obserwując tak ten malutki świat pełen owadów i kwiatów, kilka dni temu stałem się świadkiem niecodziennej sytuacji. Pewnego późnego popołudnia rozsiadłem się przy dużym plastikowym stole z niewielkim kompletem krzyżówek, które raz na jakiś czas lubię porozwiązywać, by przez wakacje nie zastały się wszystkie szare komórki, poza tym jest to bardzo przyjemna i nierzadko wciągająca czynność. Po jakimś czasie zacząłem słyszeć z niższych partii jesionu za laskiem donośny ptasi śpiew, który wydawał mi się dość podejrzany, bowiem ptasie trele wróbli, szpaków, bogatek, czy słowików są delikatniejsze, bardziej ciche i bardziej melodyjne. W tym przypadku jeden głos jednego ptaszka - głośny i krzykliwy zagłuszył wszystkie pozostałe. Po chwili ruszyłem w kierunku drzewa, z którego koron rozbrzmiewał owy tajemniczy głosik. Z metra na metr coraz wyraźniej słyszałem, a i także widziałem sprawcę całego zamieszania i nie mogłem uwierzyć, co najmniej kilka razy przetarłem oczy ze zdumienia - na jesionie, w moim ogrodzie przycupnęła sobie papuga! Czerwono-żółto-zielona rozrabiaka, która śmiało mogłaby naśladować sygnalizator świetlny na krakowskim Rondzie Matecznego, co moment wyduszała z siebie różne piski i krzyki. Z początku kompletnie nie miałem pojęcia co począć, w mojej głowie dominowały ogromne zdziwienie, ale także zachwyt nad egzotycznym gościem. Po dłuższej chwili pobiegłem do takiego większego schowka przy dawnej stajence i z jego najciemniejszych zakamarków wyłowiłem klatkę, która niegdyś służyła mojej nimfie. Wrzuciłem do niej kilka kawałków jabłka, jakieś chlebowe resztki, parę migdałów, a następnie umieściłem ją na jednym z pniaków, których pełno w moim lasku po niedawnych wycinkach z nadzieją, że może da się złapać i uniknie niepotrzebnego ataku myszołowów, czy puchaczy, które tak chętnie polują u nas na sierpówki i grzywacze.
Klatka stoi sobie tak już kilka dni, śladów żerowania odważnej papużki w niej brak, co nie znaczy, że kolorowa bohaterka przepadła. Mimo codziennego upału, mimo ogromnej ulewy, która nawiedziła przedwczoraj nasz ogród, ptaszek ma się dobrze, że tak nieładnie powiem, drze się niemal całe dnie, a od czasu do czasu na tle biało-niebieskiego nieboskłonu widać papuzi cień, który nieśmiało i jakże nieumiejętnie przelatuje z jednego drzewa na drugie, z lasku na modrzewie sąsiadów, z modrzewi na nasze wiekowe jesiony i tak w kółko... Ostatnio szczególnie upodobała sobie dużą wierzbę na skraju naszego lasku, na której przesiaduje najczęściej. Do klatki raczej już nie sfrunie, widać, że żądna jest wolności, jeśli tylko się zaaklimatyzuje (co chyba już nastąpiło), to niech zostanie naszą ogrodową lokatorką... nas się nie boi, jeśli miałbym się do czegoś doczepić, to tylko do tego, że niechętnie pozuje do zdjęć... 🐦🐦😂
 |
Zmieniam jednak zdanie, bo uchwyciła mi się na lustrzance i pięknie zapozowała 💓 |
Wśród takich egzotycznych nut i akcentów, na okolicznych polach trwają dosyć ciężkie przez dynamiczną i nieobliczalną pogodę żniwa, w moim warzywniku wspaniale obrodziła fasolka szparagowa, podłużne buraczki rosną jak na drożdżach, tak samo zioła w moim zielniku...
 |
Bardzo dynamiczna pogoda... |
 |
Ostatnio miałem również przyjemność pomagać w tworzeniu dożynkowego wieńca 😉 |
 |
Pierwsze zbiory fasolki szparagowej |
Tak więc biegnie sobie tenże wakacyjny, lipcowo-sierpniowy czas, często zaskakując i tworząc niewyobrażalne historie oraz opowiastki. Od jakichś kilkunastu minut bez przerwy w głuchy dźwięk naciskanych klawiszy klawiatury wtapia się kolorowy papuzi krzyk, zapowiada się więc na dłuższy koncert ze strony naszej nowej przyjaciółki.
Pozdrawiam Was więc bardzo serdecznie i dziękuję za ogromny ruch na moim blogu ostatnimi czasy... Żegnam Was takimi oto lawendowymi ciastami, które ostatnio nagminnie piekę i za każdym razem wychodzą wspaniałe... Do zobaczenia! 😉😊