20:10

Podróże #56: Po krakosku, inaczej niż zwykle

Witam!
Końcówka maja przyniosła ziemiom południowym (bo z tego, co oglądam prognozy, to północne rejony Polski pogoda rozpieszcza aż za bardzo!) wyjątkowo kapryśną aurę. Ostatnie kilka dni to istny kalejdoskop, typowa marcowa pogoda w kratkę, której szczerze nie znoszę. Teraz rozpadało się już na dobre, dziś w nocy i jutro ma ponoć spaść tyle wody ile powinno się wycisnąć z chmurek przez cały miesiąc, więc mimo zniesienia obowiązku noszenia maseczek na świeżym powietrzu, najbliższe godziny będą idealne do spędzenia w domowym cieple, przy tym, co miłe i przyjemne z kubkiem gorącej herbaty obowiązkowo.

Zanim jednak pogoda ustrzeliła niezłego focha, to udało mi się, pierwszy raz od wybuchu epidemii, pojawić na krakowskiej płycie rynkowej oraz przyległych jej ulicach, uliczkach i innych rozsianych zaułkach. Z góry uspokajam, że w tytule posta literówki nie ma; jak w Krakowie, to i po krakosku ;)

Krajobraz jaki mi towarzyszył podczas tego spaceru był zgoła odmienny od tego, do czego mnie małopolska stolica przyzwyczaiła w godzinach szczytu; brak turystów, czy pozamykana część sklepików, lokali, bardziej mi bowiem przypominała drogę o 7 rano, gdy niemal niepostrzeżenie przemykam przez Szewską i Mikołajską, by ostatecznie dostać się na wykład na Kopernika.

Plac św. Marii Magdaleny

Moja ukochana uliczka na Starym Mieście, Kanonicza...

Widok na Katedrę Wawelską z wylotu Kanoniczej

Zakole Wisły i bulwary u stóp Wawelu

Pustki...

Smok Wawelski samotny jak nigdy, chyba pierwszy raz w życiu udało mi się go sfotografować bez tłumów wspinających się po smoczym kamieniu

Plac Mariacki ze schowanymi w oddali Sukiennicami

Na rynkowej płycie cichusieńko, tylko jedna kwiaciarka sprzedawała różane bukiety pod Mickiewiczem...


Floriańska nieco bardziej zatłoczona, ale tak bywa zawsze

Brama Floriańska skąpana w promieniach majowego słońca

Na Plantach też bez szaleństw, miejska natura może odetchnąć od ludzkiego natłoku

Różowe kwiaty kasztanowca, najpiękniejsze skarby krakowskich Plantów

Takie widoki najbardziej wbijają się w ludzką świadomość, zwłaszcza, że taki przewrót dokonał się z dnia na dzień. Jednego dnia słyszało się o jakiejś dziwnej epidemii szalejącej w Chinach, Korei Południowej i innych azjatyckich państwach, którą jednak każdy bagatelizował, bo to przecież daleko, bo inny klimat i inne bo. Kolejnego już napływały niedobre wieści z Włoch, kraju tak nam bliskiego, więc to już wywołało niemały chaos i zamieszanie, ale mimo wszystko nadal życie toczyło się dość spokojnie. Zaraz po tym koronawirus dotarł na ziemie polskie i od tego czasu do dziś skutecznie utrudnia życie każdemu. Sam pamiętam jak we wtorek tamtego przewrotnego tygodnia na zajęciach z USG powoli zaczęła wrzeć dyskusja o nadchodzącej epidemii, ale w zamykanie uczelni jakoś nikt nie wierzył; dzień później, czyli w środę, odwołano nam anatomię dosłownie minutę przed rozpoczęciem i od tamtego czasu wszystko zamarło, jak w jakimś surrealistycznym śnie.

Niech z tych powyższych obrazków popłynie taka puenta, że owszem, planować można, planować nawet trzeba, bo co to za życie bez ugruntowanej przyszłości, ale przy tym wszystkim doceniać należy jednak najbardziej chwilę trwającą obecnie, cieszyć się nią jak najmocniej, czerpać z niej jak najwięcej, bo to, co przed nami jest nieznane nikomu i czasem może nam spłatać ogromnego figla, który wywróci bieg życia do góry nogami.

W majowych szarościach wykluły się setki kwiatów clematisów...

...nieśmiało w grube krople stroi się także świeżutkie kwiecie największego różanecznika w moim ogrodzie...

...a nad głowami jesionowe korony zazieleniły się już całkowicie ;)

Pozdrawiam Was serdecznie i do zobaczenia! :)

P.S. Zapraszam Was serdecznie na mojego blogowego Instagrama, jeśli jeszcze tam ktoś nie trafił, nick z linkiem: swiat.z.mojej.perspektywy

20:29

Najwspanialszej Mamie

Mateńce

Miłość
Nieznająca granic
Równie piękna w każdej chwilce

Przyjaźń
Bezcenna na wieki wieków
Szlachetniejszą być nie może

Dar życia
Źródłem serce
Najskromniejsze
Najdobrotliwsze

Całe jestestwo
Radość
Droga
Tej duszyczki dziełem
Najwspanialszej

Mateńko kochana
Dziękuję Ci za to
Że byłem
Że jestem
Że będę

Każdy najpiękniejszy kwiat dla Ciebie, Mamo...

W ten szczególny dzień witam się z Wami, drodzy czytelnicy, moim kawalątkiem poezji, tym razem poświęconej dzisiejszym bohaterkom, czyli Mamom.

Starzy bywalcy na pewno pamiętają na tym blogu wpisy o mojej Mamie, o tym, jak waleczną i wspaniałą jest postacią. Zawdzięczam jej wiele, to dzięki Jej opiece, wsparciu dzisiaj jestem w miejscu o którym marzyłem przez większość dotychczasowego życia, dzięki Jej obecności, Jej świadectwu wiem, jak dążyć, jak pokonywać wszelkie przeszkody w przyszłości. Od maleńkości, mimo tylu ciężkich chwil jakie przeżyła, liczne operacje, w tym amputacje obu nóg, potem codzienne, niełatwe życie będąc niepełnosprawnym, po drodze jeszcze śmierć mojego Taty, zawsze była, i jest, przy mnie, w dobrych, ale i też tych gorszych chwilach, pomagała, i pomaga, w każdej trudności, której sam nie byłbym w stanie rozwiązać, trzymała, i trzyma, kciuki przed każdym sprawdzianem, egzaminem, kolokwium, co zawsze daje mi otuchy oraz pewności.

Bez Jej dobroci, miłości i tego, że mimo wielu przeciwności losu dokładała wszelkich starań, by wychować mnie na dobrego człowieka, nie wiem, jakby się potoczyła moja droga, czy byłbym szczęśliwy, czy byłbym studentem medycyny, czy tworzyłbym teraz tego bloga, którego jest najbardziej oddaną Czytelniczką...

Dlatego pozwólcie, że zwrócę się teraz do Ciebie, Mamuniu... Dziękuję Ci za życie, które mi podarowałaś, za szczerą miłość, którą mi zapewniasz każdego dnia, za mądrość bezkresną jaka płynie wprost z Twojego serca i którą bezinteresownie mnie obdarzasz, za każdy uśmiech, każde słowo, które podnosi mnie na duchu w cięższych momentach... Dziękuję za to, że jesteś, że jesteś najwspanialszą Mamą na świecie! ♥♥♥

Z okazji tego jakże ważnego dnia udało mi się upiec czekoladową chmurę, torcik z owocami, z masą śmietankową z mascarpone, wyszło idealnie i przepysznie, dla Mamy wszystko, co najwspanialsze! ♥



Wszystkim Mamom, Mamusiom, Mateńkom, które tutaj dotarły, życzę wszystkiego, co najpiękniejsze, siły na każdy najmniejszy dzień, ale przede wszystkim zdrówka, zwłaszcza teraz w dobie pandemii, by nigdy Was, drogie Mamy, ono nie opuściło, bez niego bowiem ani rusz... Wszystkiego najlepszego! Pamiętajcie przy tym, że Wasze święto trwa każdego dnia, nie tylko tego kalendarzowego Dnia Mamy... :)

Pozdrawiam Was serdecznie i do zobaczenia! :)

P.S. Zapraszam Was bardzo serdecznie na mojego blogowego Instagrama, nick z linkiem: swiat.z.mojej.perspektywy

P.P.S. Dziękuję za wszystkie oddane głosy w plebiscycie na gminę Gdów, dzięki Waszej pomocy udało się nam awansować do finału! ♥

21:17

Wiejskie dróżki w czasach zarazy

Witam!
Mówić już nie muszę o tym, jak pewna maleńka cząstka skutecznie sparaliżowała niemalże cały świat, od Arktyki po Antarktydę, od wiecznie zamarzniętej Syberii po wiecznie suche piaski Atakamy. Owy paraliż trwa już ponad dwa miesiące i odpuszczać na dobre nie zamierza, chociaż powolutku możemy dostrzec względną poprawę. W mojej okolicy ostatni przypadek odnotowano ponad dwa tygodnie temu, stąd też, z zachowaniem środków wszelakiej ostrożności, jakoś łatwiej przychodzi wychylanie nosa spoza własnych czterech ścian - tych ceglanych, jak i tych utkanych z soczystych, jasnozielonych liści oraz kwiatów, które sumarycznie mogłyby stworzyć paletę wszechbarwną. 

Dróżka prowadząca wprost do cichawskiego lasu

Ogród w czasach zarazy już pokazywałem nieraz, z samych przedstawień wniosek nasuwa się sam, iż przyroda bez ludzkiej ingerencji radzi sobie doskonale, iż nadeszła ta upragniona dla niej chwila, bez człowieka i jego chaosu.
Jak już pisałem, mimo że epidemia ciągle trwa, to jednak wydaje się, że nieco ona przystopowała, z tego więc powodu wybrałem się na pierwszy od naprawdę dawna spacer wiejskimi dróżkami...


Dwie drogi, jedna, większa, nieustannie wpatrzona w ciemne samochodowe podwozia i druga, kilkukrotnie mniejsza, wijąca się leniwie między pszenicznymi kłosami oraz rzepakowym kwieciem, tworzą coś na kształt łagodnego wrzecionka, które aż się prosi, by kroczyć po jego obwodzie i schodzić je wokoło, co jednostajnym ruchem zajmuje gdzieś około pół godziny i dwa kilometry, więc idealnie na wiosenno-letni późnopopołudniowy spacer.

Na jednym z dwóch styków obu dróg rośnie olbrzymi kasztanowiec; będąc dzieckiem każdego września wyciągałem kogoś na spacer, by pod jego rozłożystą koroną zbierać lśniące kasztany

Pierwsza połówka, mimo iż bardziej ruchliwa, to denerwującą na pewno nie można ją zwać. Mnogie turkoty rekompensuje widok na staw, po którym od czasu do czasu pływają niewielkie gromadki nurogęsi, a nad wodną taflą, na zwisającej jesionowej gałęzi czatuje siwa czapla. Obok stawu swój początek bierze dróżka do dworu, który niestety w ostatnich latach podupadł zmieniając niejako arkadię w pustkę i nicość.


Maleńka ścieżka prowadząca pod sam dwór

Druga cząstka tego drogowego wrzecionka, zamyka się w dwóch wiejskich kapliczkach z końca XIX wieku, które kilka lat temu odnowiono i oddano mieszkańcom, by mogli Matce Bożej śpiewać o umajonych łąkach, oczywiście w tym roku niestety nie, nad czym wielce ubolewam.
Zakochana w tym, co Matka Natura dała najcudowniejszego polskiej wsi, czyli zbożowych łanach, oddziela ona swoją srebrną wstęgą poszczególne pola, przy okazji ubierając się nieskromnie w żółciutkie rzepakowe płatki oraz gdzieniegdzie w bławatkowe szafiry.

Kapliczka naprzeciwko kasztanowca

Kapliczka przy trzeciej dróżce, o której za moment ;)






W mojej wsi jest mnóstwo kapliczek, ta ze świętą Agnieszką każdego maja ma urokliwy widok na bezkresne kwiecie rzepaku

Na wrzecionku, jak to pieszczotliwie nazwałem, wiejskie wędrówki jednak się nie kończą. Dróżek, dróżeczek jest jeszcze co najmniej kilka; moja pierwsza od początku epidemii wędrówka dotarła do jednej z nich, odchodzącej nieśmiało od jednego z dwóch rozstajów obu wcześniejszych dróg. Biegnie ona przy starej, niedziałającej już szkole, w której to 70 lat temu religii uczył nasz Papież, po czym traci asfalt na rzecz białego pyłu i niekończących się kępek krótkiej kostrzewy. Prowadzi ona albo do sąsiedniej miejscowości, albo do lasu o którym pisałem na blogu kilkukrotnie, zależy którą drogę wybierze się na rozwidleniu za szkołą...


Jeszcze niedawno las był nagusieńki...

Rozwidlenie pod samotnym jesionem

Będąc szczerym, nie wiem skąd się wziął powyższy krzyż, ma w sobie on niemały pierwiastek tajemniczości, który czuć tam na miejscu...

Drogi... zarówno te wiejskie, jak i miejskie, ale też i te życiowe, bywają proste, ale też i zawiłe z licznymi niepewnymi zakrętami do pokonania. W tenże schemat nigdy nie wkradnie się jednostajność, dlatego też wszyscy powinniśmy mieć na uwadze, że życie składa się z wielu cząstek, zarówno słodkich, jak i cierpkich. Pamiętajmy więc, że nawet jeśli wirus kręci nam obecnie te drogi jak oszalały, to nie będzie czynił tego wiecznie, jeszcze nadejdą te dobre dni, w których epidemia przejdzie do sfery przykrego wspomnienia, jeszcze wszystko będzie dobrze!

Życzę Wam dużo zdrówka, mnóstwo, mnóstwo siły, ale też miłości oraz pozytywnej energii, dzięki nim szybciej pokonamy wszelkie zło.
Pozdrawiam Was serdecznie i do napisania! :)

P.S. Zapraszam serdecznie na blogowego Instagrama, nick z linkiem: swiat.z.mojej.perspektywy

P.P.S. Drodzy czytelnicy, na pewno wiecie jak ważną cząstką życia jest ziemia, z której pochodzę i która mnie wychowała. Wielokrotnie pokazywałem na blogu jej wielki urok, dlatego bardzo Was proszę o oddanie głosu w plebiscycie na gminę Gdów!

Liczę na Waszą moc! Głosowanie trwa do jutra, więc może oddać swój głos jeszcze dziś, a potem jutro (po 24 h można ponownie oddać swój głos). Link do plebiscytu poniżej! ;)

Pomożecie? Na pewno! 

Proszę też o udostępnianie, jeśli tylko możecie! 

20:57

Myśli na sto

Niepewność

siwe obłoczki
płynące w chaosie
frunące z nadzieją
nad pszeniczki oceanem
nagła rozłąka
od dmuchawców poduszeczek
ojców i mateczek
lotnicy niedoświadczeni
ze snu błogiego oderwani
myślą niepewną śnięci
skały
łąki
chwasty
zefir im wybierze drogę

Jeden z takich momentów, gdy poszczególne składowe Matki Natury pasują do siebie idealnie

Ten widok pewnie dobrze znacie ze styczniowego wpisu, ile się od tamtej chwili zmieniło...

Witam serdecznie! Tym razem nie poniesie mnie mnogość słów oraz myśli, ale w życiu warto kierować jakością, a nie ilością, chociaż oczywiście jak oba te rzeczowniki idą w jednym szeregu, to nie ma co narzekać, wtedy trzeba czerpać pełnymi garściami.

Na pewno każdy z Was, drodzy czytelnicy, zna znaczenie oraz moc dnia dzisiejszego. Sto lat temu w nieodległych ode mnie Wadowicach na świat przyszedł Karol Wojtyła, późniejszy papież Jan Paweł II. Od maleńkości postać naszego świętego Polaka była dla mnie tak niesamowitą, tak pełną wzorców oraz autorytetu, że nie mogłem pominąć tejże chwili, tego pięknego jubileuszu tutaj na blogu, w miejscu, który stanowi dla mnie wyjątkowy pamiętnik pokazujący moją drogę oraz najcenniejsze wartości.

Oczywiście też na pewno nie każdy zgodzi się ze mną, ktoś z Was być może twierdzi o Janie Pawle II inaczej niż ja; rozumiem to i szanuję, wszyscy mamy prawo kreować swoje opinie, tworzyć swój światopogląd, który jak wygląd jest zawsze wyjątkowy, ale tytuł tego bloga pozwala mi przedstawić to, co ja czuję, tak więc proszę o uszanowanie tego.

Postać Karola Wojtyły mogłaby wpisać się w tło oraz sens powyższej poezji. Jego pierwsze lata nie były usłane różami, a wręcz przeciwnie, ostrymi, bolesnymi cierniami; przed Pierwszą Komunią Świętą stracił ukochaną Mamę, kilkanaście lat później ojca, a jeszcze wcześniej ziemską wędrówkę ukończył jego starszy brat. Zefir posłał go na skały, stworzył mu drogę niezwykle zawiłą, ciężką, która dodatkowo się skomplikowała poprzez okrucieństwa wojny. Mimo tak beznadziejnej sytuacji, młody Wojtyła zawierzył swe życie Bogu oraz Matce Bożej, którym bezgranicznie ufał. To dzięki Nim odnalazł nadzieję, wiarę w to, że może pokonać owe skały na których przepadłby bezpowrotnie, które uniemożliwiłyby te wielkie rzeczy, które miały w przyszłości nadejść. Mądrość, ale także skromność i pokora ostatecznie przeważyły o zwycięstwie dobra nad złem w tym żywocie. Droga, choć nadal kręta, nieco złagodziła swe niepewne łuki, a skały zastąpione zostały słonecznymi łąkami na których to siwy obłoczek dmuchawca mógł ofiarować życie ogromnej kępie złocistych dobroczynnych mniszków.


Ojciec Święty jest szczególnie bliski mojej parafii, ponieważ to właśnie modrzewiowy kościółek w Niegowici zapoczątkował tę piękną wędrówkę do Watykanu. Mimo tylko rocznej posługi na tej ziemi, ówcześni zapamiętali skromnego wikarego z Wadowic na bardzo długo; jako wikarego, który rozwinął myśl o postawieniu nowej świątyni, która obecnie skupia parafian, jako wikarego dla którego wiejskie podpłomyki na śniadanie były największym rarytasem, a wreszcie jako wikarego rozumiejącego drugiego człowieka, nawet jeśli był nim ktoś prosty, bez wykształcenia i wyrafinowanego języka oraz potrafiącego takowemu pomóc w każdej potrzebie, trosce.

Chyba najbardziej znane zdjęcie Wojtyły z Niegowici, czyli pamiątka komunijna

Pomnik księdza Wojtyły, w tle nowy niegowicki kościół

Wspomnienia są w moim odczuciu łącznikiem między doświadczeniem, jestestwem oraz tworzeniem. Sam nie mam ich wielu, gdyż Jan Paweł II odszedł do Domu Ojca, gdy miałem pięć lat, jego postaci, wartości uczyłem się dopiero później. Jeśli jednak miałbym coś wspomnieć, to na pewno zatrzymam się na momencie z pogrzebu papieża, gdy czerwona księga na drewnianej trumience szargana dokuczliwym wiatrem niepodzielnie panującym wówczas na Placu świętego Piotra w pewnym momencie zamknęła się. Do dziś uważam, że to maleńki znak od samego papieża-Polaka, znak zamykający ten wielki pontyfikat, ale również znak otwierający myśl o jego ziemskim dziele, która oby nigdy nie zgasła w ludzkich sercach.
Jeśli chcielibyście odkryć wspomnienia jednej z parafianek z Niegowici o księdzu Wojtyle, wyjątkowe świadectwo, to poniżej podam link:

Miałem się nie rozpisywać, ale jak to w życiu bywa, na planach zazwyczaj się kończy samo planowanie oraz jego realizacja. Żegnam się z Wami nieco odmiennym akcentem, żywym i radosnym, a mianowicie udaną współpracą zielonego szpinaku, soczystego rabarbaru oraz słodziutkich truskawek w postaci zielonych naleśników z konfiturą rabarbarowo-truskawkową; nie inspirowałem się żadnymi przepisami i aż sam byłem zaskoczony, że udało mi się uzyskać taki efekt.

Jak zawsze, takie jedzenie smakuje najlepiej w otoczeniu majowego ogrodu

Pozdrawiam Was słonecznie, majowo i do napisania! (od momentu aktualizacji Bloggera i zmiany wyglądu ikonek nie mogę znaleźć uśmiechniętych emoji, ale i tak niezmiennie je Wam przesyłam, mnóstwo uśmiechu, radości i zdrowia :))

Źródła obrazów (zdjęcie Jana Pawła II oraz zdjęć z Niegowici):
https://chrzescijanstwopedia.fandom.com/pl/wiki/Jan_Pawe%C5%82_II
https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Plik:Karol_Wojtyla-wikary_w_Niegowici.jpg
https://www.wikiwand.com/pl/Niegowi%C4%87

21:33

Pamiętniki z czasów epidemii, część druga

Witam!
Ciesząc się każdym ciepłym promykiem majowego słońca wpadającym nieśmiało między nowo narodzonymi liśćmi dorodnych jesionów do ogrodu oraz w końcu naprawionym laptopem umożliwiającym mi pisanie na łonie natury, zapraszam Was na drugą część pamiętników z czasów epidemii.

Mimo luzowania obostrzeń, mimo ponownego wysypu ludzkich istnień w lasach, parkach, czy na bulwarach, epidemia trwa w najlepsze i nie wiadomo kiedy ani w jaki sposób ona się zakończy, no może nie zakończy, ale wystarczająco ucichnie. Koronawirus przysparza nam również ostatnio niemałych sensacji, zwad, batalii o racje w ławach sejmowych, senackich, gdzie to po dwóch stronach barykady obóz rządzący i opozycja walczą o swoje. Ostatecznie wybory prezydenckie zaplanowane na zeszłą niedzielę się nie odbyły, a teraz trwają kolejne wojny o nowy termin, o zasady przeprowadzenia takowych wyborów. Nie chcę specjalnie wypowiadać się na tematy polityki, bo nie uważam się za jakiegokolwiek eksperta w tej dziedzinie, ale jedyne co stwierdzę, to fakt, że w dobie pandemii można by uregulować takie konflikty na bardziej pokojowej drodze, dążyć do uzyskania kompromisu ponad podziałami, teraz bowiem nie czas na takie waśnie, które nic mądrego nie załatwiają, a jeszcze bardziej męczą i destabilizują społeczeństwo.

Dobrze, więcej o polityce nie będzie, czasem powiedzieć coś trzeba, ale bez przesadzania i zbędnego naciągania.
Pierwszą połową mają niepodzielnie władają łany umalowane kwieciem rzepaku na jaskrawożółte barwy. Od kilku dni w internecie aż roi się od zdjęć ukazujących to urokliwe zjawisko, od prostych, niewymagających ujęć czół takich pól na polskich równinach, po fotografie z lotu ptaka przedstawiające bitwę kolorów w otoczeniu nasłonecznionych wzgórz i młodziutkich pszenicznych konkurentów.
Moim ulubionym "rzepakowym" punktem na mapie okolicy są pola w podkrakowskich Łazanach. Rokrocznie w czasie kwitnienia rzepaku wybieram się w tamte rejony, by móc nacieszyć swoje oczy tymi niezwykłymi obrazkami pełnymi radości, nadziei, ciepła, które są nam potrzebne, zwłaszcza teraz...


Ostatnimi dniami mój kalendarz nieco się rozluźnił, pierwsza seria kolokwiów online za mną, zajęć na platformach też jakoś mniej, postanowiłem więc wkroczyć na nieco dłużej do kuchni. Sobotniego poranka otwierając lodówkowe drzwi od razu w oczy rzuciła mi się niewielka, jeszcze nieotwarta bryłka świeżych drożdży, które aż się prosiły o wykorzystanie. Stwierdziłem więc - bułeczki, pierwszy raz w życiu upiekę jakieś pieczywo. Do tej pory moje doświadczenie związane z wypiekami ograniczało się do ciast, tych większych i mniejszych, dlatego tym bardziej ciągnęło do poszerzenia horyzontów, zwłaszcza, że najważniejszy surowiec czekał ze zniecierpliwieniem.
Bułki ekspresowe, a że nazwa zobowiązuje to już po niecałej godzinie w całym domu unosiła się woń świeżutkiego pieczywa, drożdży i świeżego rozmarynu z ogrodu, którego jedna z gałązek, posiekana, trafiła do ciasta. Często pytacie mnie w komentarzach o przepisy, ten na bułeczki pochodzi STĄD.

Tak wyglądały przed wstawieniem do pieca...

...a tak tuż po wyjęciu


Bułki bułkami, wyszły cztery, więc w połowie śniadania były już tylko miłym wspomnieniem. Na nich jednak się nie skończyło; któregoś popołudnia udało mi się ulepić całkiem sporą gromadkę chinkali, które uwielbiam, zresztą jak całą kuchnię gruzińską, za bogactwo smaków i brak nudy i wszelkich mdłości na talerzu.

Ulepiona gromadka czekająca na swoją kolej

Najlepiej smakowały w otoczeniu majowej przyrody

Tak więc jakoś ten czas na kwarantannie biegnie, mimo że innym torem, na nieco innych, niecodziennych zasadach, to ten bieg jest niezmiennie szybki oraz szalony, co widzę chociażby podczas wyrywania coraz to kolejnych kartek z kuchennego kalendarza, uwierzyć nie mogę wtedy, iż ta izolacja trwa już ponad dwa miesiące. Jednak dzięki temu zwariowaniu nawet małe osiągnięcia cieszą niezmiernie.

Żegnam się jeszcze kilkoma ogrodowymi obrazkami, w maju bowiem zachwycają najbardziej...

Skalna smagliczka dała namiastkę majowych łanów rzepakowych

Azalie oraz różaneczniki już zaczęły kwitnąć



Kolejny bez lilak też już kwitnie i wabi swoim wyjątkowym zapachem

Czarny bez lada dzień również zakwitnie

Stara grusza obrodziła mnóstwem maleńkich owocków, które śmiało prężą się ku słońcu

Wiosna w moim ogrodzie dzieli się na dwa okresy: przed i po zazielenieniem się jesionów oraz orzechów włoskich, zmiana ta przypada właśnie na Zimnych Ogrodników



Pozdrawiam serdecznie i do napisania! :)

P.S. Serdecznie zapraszam na mojego Instagrama, nick z linkiem: swiat.z.mojej.perspektywy
Copyright © 2014 Świat z mojej perspektywy , Blogger