Ostatni tydzień pożegnał, miejmy nadzieję, definitywnie zimę i przywitał wiosnę. I taki będzie również dzisiejszy post - trochę zimy, trochę wiosny, żeby przygody przeszłe zamknąć, a obecne otworzyć.
Na sam początek bardzo chcę podziękować za jakże liczny odbiór ostatniego posta z Zakopanem w roli głównej - ponad 400 odtworzeń i 19 komentarzy! To mnie bardzo cieszy i motywuje do dalszych działań na blogu. :)
Zgodnie z zapowiedzią, dziś co nieco opowiem o mojej pierwszej, i jak sądzę teraz na pewno nie ostatniej, wyprawie na cholerny cmentarz, który znajduje się około 1,5 km od mojego domu. Może ktoś sobie pomyśli, że skoro tak blisko, to dlaczego tej zimy dotarłem tam po raz pierwszy? Odpowiedź jest dosyć prosta - obiekt leży w szczerym polu, bardzo daleko od jakichkolwiek dróg, zabudowań, więc dojechać tam się nie da, a pieszo nie było nigdy jakoś okazji.
W te ferie jednak, razem z moim bratem oraz jamnikiem - Rudim (więcej o nim TUTAJ), postanowiliśmy odwiedzić ten teren, głównie z tego względu, iż poprzedniej jesieni odbył się remont cmentarza, więc byliśmy ciekawi efektów pracy.
Wyruszyliśmy zaraz po obiedzie. Na zewnątrz trzymał mróz, wokoło zalegała niewielka warstwa śniegu, więc warunki do chodzenia po ugorach były dość dobre (więcej o tym odcinku trasy TUTAJ). Szliśmy dobre kilka minut, aż w końcu naszym oczom ukazała się polna dróżka, prowadząca na cholerny cmentarz.
Zeszliśmy ze skarpy oddzielającej drogę od pól, po czym skierowaliśmy swoje kroki w północno-zachodnią stronę, zostawiając za sobą rozległy krajobraz Podgórza Bocheńskiego. Po chwili z lewej strony minęliśmy wierzchołek najwyżej położonego punktu w okolicy (Widnica - 252 m.n.p.m.), na którym stoją dwa zbiorniki z wodą. Z każdym kolejnym metrem, byliśmy na coraz większym pustkowiu - mroźny wiatr zaczął dąć mocniej, dzikie szaraki przeskakiwały z pola na pole w poszukiwaniu złotych ziaren kukurydzy z ostatniego sezonu, w oddali, z drugiej strony można było dostrzec pasące się stada saren i malutkie, pomarańczowe sylwetki lisów, które bardzo wyróżniały się na zimowym tle szczerego pola, zaś z powietrza i brzeziny nad potokiem nieopodal, swe odgłosy wydawały polujące myszołowy, jastrzębie, a także kolorowe trznadle, jery i dzwońce.
Dróżka skierowała się w dół widnickiego pagórka, ale zaraz, niczym sinusoida, zakręciła w górę. Obok znajdują się jeszcze dwie górki, które niegdyś, jeszcze nawet za czasów mojego dzieciństwa, były wielkim kompleksem dla dzieciaków do zjeżdżania na sankach, nartach, jabłuszkach i innych. Sam brat, który jest kilkanaście lat ode mnie starszy, często te czasy wspomina, gdy w zimowe popołudnia, po zajęciach szkolnych zbierali się tam rówieśnicy z całej miejscowości i tworzył się tam jeden wielki zimowy plac zabaw. Ja już tych czasów aż takiej świetności nie pamiętam, ale gdy miałem z sześć, osiem lat, to jeszcze niektóre dzieci wędrowały tam, aby nieco nacieszyć się możliwościami, jakie dawała zima.
Niestety, wszystko co dobre, szybko się kończy - dzisiejsze pokolenie dzieci, to głównie komputery, smartfony, laptopy, tablety i nic więcej. A szkoda...
Gdzieniegdzie na dróżce trzeba było uważać na ogromne kałuże, które przykrywała cienka i zdradliwa warstwa lodu. Sam nawet lekko koniuszkiem buta sprawdzałem wytrzymałość pokrywy, co tylko potwierdziło moje przypuszczenia.
Po około 10 minutach wędrowania to w górę, to w dół, spostrzegliśmy niewielki zarys cmentarza. Wtedy to musieliśmy odbić z dróżki w lewo, aby dotrzeć do celu. Ostatni odcinek drogi był największym wyzwaniem, z uwagi na to, iż przemierzaliśmy pole po kukurydzy i należało zachować dużą ostrożność, aby nie zahaczyć o wystające zdrewniałe łodygi zboża. Najtrudniej miał Rudi - jego krótkie łapki, raz z większym, raz z mniejszym sukcesem pokonywały kolejne metry. W końcu jamnik opadł z sił i mój brat wziął go na ręce, aby go przeprowadzić na drugi koniec pola.
Cel był blisko. Z kroku na krok widzieliśmy go coraz wyraźniej i lepiej. Po przemierzeniu kukurydzianej parceli zostało nam około sto metrów do mety, które przebiegliśmy w błyskawicznym tempie, aby jak najszybciej tam dotrzeć.
Cmentarz robi duże wrażenie na zimowym tle. Dwuarowy teren oddzielony od pól uprawnych metalowym ogrodzeniem, poprzecinany kilkoma starymi krzyżami jedno- i dwuramiennymi usadzonymi w betonowej podstawie. W tylnej części znajduje się nieduży pomnik upamiętniający pochowanych tu ośmiu żołnierzy austriacko-węgierskich z 55. pułku piechoty oraz 13. i 14. batalionów strzelców bojowych, a także czterdziestu czterech żołnierzy rosyjskich, poległych w dniach 6, 10 i 13 grudnia 1914 roku. Na jego środku znajduje się tablica z napisem:
CMENTARZ WOJENNY CICHAWA
1914-1915
KRIEGERFRIEDHOF CICHAWA
"Wy, coś padli za ojczyznę w boju
Wróg czy przyjaciel - dokonawszy czynu
śpijcie złączeni w tej ziemi pokoju."
Na lewo, w rogu rośnie wielka lipa z rozłożystą koroną i silnym pokrojem, która na tym pustkowiu wskazuje miejsce cmentarza z odległości nawet kilkuset metrów.
Cmentarz został zaprojektowany przez Franza Starka.
Kiedyś obiektem opiekowały się dzieci z pobliskiej szkoły podstawowej, ale gdy placówkę zamknięto, pieczę nad nim przejęli mieszkańcy okolicznych wiosek.
Po zrobieniu kilku fotografii, krótkiej modlitwie i chwili zadumy, zabraliśmy się w podróż powrotną.
Ta wyprawa była bardzo ciekawym doświadczeniem. Nie tylko miasta, nie tylko światowej sławy zabytki, ale czasem warto też dostrzec i odwiedzić te mało dostępne zakamarki, aby poznać świat z nieco innej perspektywy - ciszy, skupienia, zadumy i prawdziwej przygody.
I tym akcentem, na blogu ostatecznie żegnamy zimę i witamy wiosnę... W moim ogrodzie pierwsze jej ślady nastąpiły wraz z odejściem tych kilkunastostopniowych mrozów, które nękały i doskwierały przez ostatnie miesiące.
W najbliższym poście postaram się pokazać pierwsze efekty wiosennych porządków i pracy na ogrodzie, przedstawić plany na nowy sezon, a także... ale niech to trzecie pozostanie niespodzianką. ;)
Na do widzenia wrzucam poniżej zdjęcie jednej z kilku kępek przebiśniegów, która wyrosła w lasku.
Do zobaczenia i miłego niedzielnego wypoczynku!
P.S.
1. Ci, co jeszcze nie wzięli udziału, serdecznie zachęcam do zagłosowania w plebiscycie "Podróż Roku 2016" - sonda znajduje się na prawym pasku bocznym bloga. Czas do ostatniego dnia marca, tj. najbliższego piątku.
2. Dzisiaj o drugiej w nocy zmienia się nam czas z zimowego na letni - przesuwamy wskazówki zegara o godzinę do przodu! :)
W najbliższym poście postaram się pokazać pierwsze efekty wiosennych porządków i pracy na ogrodzie, przedstawić plany na nowy sezon, a także... ale niech to trzecie pozostanie niespodzianką. ;)
Na do widzenia wrzucam poniżej zdjęcie jednej z kilku kępek przebiśniegów, która wyrosła w lasku.
Do zobaczenia i miłego niedzielnego wypoczynku!
P.S.
1. Ci, co jeszcze nie wzięli udziału, serdecznie zachęcam do zagłosowania w plebiscycie "Podróż Roku 2016" - sonda znajduje się na prawym pasku bocznym bloga. Czas do ostatniego dnia marca, tj. najbliższego piątku.
2. Dzisiaj o drugiej w nocy zmienia się nam czas z zimowego na letni - przesuwamy wskazówki zegara o godzinę do przodu! :)