Czerwcowe spowolnienia i przyspieszenia
Witam!
Druga dekada czerwca - upalna, słoneczna, choć od wczoraj wdziera się chłodniejsze, przyjemniejsze powietrze i delikatniejsze słonko dzięki czemu można nieco odetchnąć, daje nieco popalić swoją zmienną szybkością oraz intensywnością. Przez chwilę czas płynie po leniwych wodach jezior, stawów, by zaraz potem wpłynąć do górskiego rwącego potoku i uruchomić wielkie przyspieszenie. Czasem idzie się aż zagubić z tą zmienną prędkością późnowiosennego życia (mimo upałów lato de facto dopiero za 5 dni), ale cóż zrobić, jak wszędzie czyhają różnorakie zmiany i ważne wydarzenia.
Zacznę może od tej spokojniejszej strony, pełnej uśmiechu, powolności, napawania się słoneczną aurą podczas spacerów okolicznymi drogami, dróżkami wśród zieleniutkich jeszcze połaci pszenicy, kukurydzy i innego zboża... Wędrowałem ostatnio wieczorną porą po mojej małej ojczyźnie, która od zawsze kojarzyła mi się ze słodką wonią polnych kwiatów, z ich pięknymi barwami, z wcześniej już wspominaną pszenicą i jej kłosami, które tak radośnie się kołyszą podczas lekkiego wiatru w złotej godzinie, gdy słońce powoli chowa się za horyzont, z małymi pagórkami, które odsłaniają wielkie krajobrazy okolicznych lasów, wsi, rzek... Napawając się tą wspaniałą czerwcową aura dotarłem pod kopiec Krakusa w sąsiedniej wsi, który kryje w sobie dość ciekawą legendę...
Pochodzenie kopca jest nieznane. Przypuszcza się, że powstał on w okresie wczesnego średniowiecza. Legenda zapisana przez Wincentego Kadłubka głosi, że król Krak miał dwóch synów. Zaraz po zabiciu smoka młodszy napadł i zgładził starszego brata, ojcu zaś przekazał, że była to wina potwora. Wkrótce jednak oszustwo wyszło na jaw i młodszy z braci został skazany na wieczne wygnanie. Jan Długosz podobnie przytacza opowieść jak to młodszy z braci w dogodnym czasie zamordował starszego brata, a okryte ranami ciało zakopał w piasku.
Szczytu tego 11-metrowego kopca tym razem jednak nie zdobyłem, bo zapewne gdybym tego dokonał, to do domu wróciłbym cały w bąblach po ukąszeniach komarów i w dodatku pewnie z poprzyczepianą do mnie wielką rodziną kleszczy. Mimo to i tak "przesympatyczne" komary były wiernymi towarzyszami podczas spaceru i dawały o sobie znać na każdym kroku, niestety...
Wraz z ostatnim sielankowym zdjęciem nabieram szybko prędkości i wkraczam w dynamiczne, czasem nawet nieco chaotyczne życie. Ostatnimi czasy, trochę przypadkiem, trochę nie, zyskałem profesję domowego i ogrodowego malarza. Historia zaczęła się w punkcie, kiedy to w ostatnim tygodniu czyściłem pokojowe podłogi, meble uwalniałem od wstrętnego kurzu, a z wszelkich kątów pozbywałem się przeźroczystych, malutkich pajęczynek. Patrząc na ścianę jednego z pokojów zaświeciła mi się lampka w głowie, że najwyższy czas tu nieco zmienić, odświeżyć. Kupiłem zatem następnego poranka duże wiadro z białą farbą, wyjąłem drewniane pędzle, wałki, papierowe taśmy i kilka paczuszek malarskich folii z garażu, no i zabawa zaczęła się na dobre. Po kilkugodzinnej współpracy z wałkami i innymi gadżetami malarskimi, a także z upalnym słońcem, który tak bardzo chciał obserwować moje poczynania, że aż stworzył w pokoju parnię nie do wytrzymania, pokój zabłysnął nowym blaskiem i śnieżnobiałymi ścianami. Nigdy wcześniej nie miałem aż tak dużej styczności, żeby samemu cały pokój malować, ale efekt dał mnóstwo satysfakcji i radości.
Owa satysfakcja i radość, a także ogólny malarski domowy sukces, spowodował, że dziś przed południem znów wyruszyłem na misję z pędzlami, farbami, pigmentami, ale tym razem do ogrodu, gdzie miałem ogromną przyjemność dać nowe życie mojej ukochanej przydrożnej kapliczce o której już kilka razy wspominałem na blogu. Od zawsze darzę tę 120-letnią wiejską staruszkę ogromnym szacunkiem oraz sentymentem. Będąc jeszcze małym brzdącem niejednokrotnie obserwowałem mojego tatę, jak wspaniale ją okraszał bielami, brązami, beżami, delikatnymi pomarańczami, tworząc z niej wspaniały pomnik. Bardzo się więc teraz cieszę, że mogę niejako kontynuować ojcowskie dzieło i odmładzać kolorami kapliczkę, która tyle już widziała pokoleń i która tyle już przeżyła pięknych nabożeństw majowych...
Okazja, by odnowić kapliczkę jest jeszcze jedna, a mianowicie Boże Ciało, które już w ten czwartek będziemy świętować, a tegoroczna procesja będzie po dziewięciu latach znów wędrować dróżkami mojej wsi, tak jak ja ostatnio... Wszyscy oczekujemy tego magicznego święta i owej procesji, każdy sprząta, układa, przygotowuje okoliczne ogrody, łąki, przydroża, tak aby czwartkowy spacer z Panem Bogiem był jak najwspanialszym przeżyciem. Procesja będzie również szła nieopodal mojego domu, więc odnowiona kapliczka na pewno będzie dobrze piastować wiernym...
Tak ta pierwsza połowa czerwca minęła, już niebawem szósty miesiąc będzie wspomnieniem, a wtedy... wtedy będzie rekrutacja na studia, wyniki egzaminu maturalnego, więc powoli wszystko będzie stawać się jasne, co będę od października studiować i jak to wszystko pójdzie. Jednak jeszcze ten czas nie nadszedł, dlatego przed tymi mocno stresogennymi chwilami zamierzam korzystać z tych czerwcowych dobrodziejstw i chwytać każdą chwilę, jak to mówił Epikur. Dlatego na sam koniec zapraszam Was na pyszny kompot mojej roboty ze świeżych truskawek, jagód kamczackich, czereśni, jeżyn, mięty, melisy i bardzo zdrowej konfitury z derenia, na zdrowie!
Pozdrawiam Was serdecznie i dziękuję za każdy ciepły komentarz. Do zobaczenia! 😉😊
Druga dekada czerwca - upalna, słoneczna, choć od wczoraj wdziera się chłodniejsze, przyjemniejsze powietrze i delikatniejsze słonko dzięki czemu można nieco odetchnąć, daje nieco popalić swoją zmienną szybkością oraz intensywnością. Przez chwilę czas płynie po leniwych wodach jezior, stawów, by zaraz potem wpłynąć do górskiego rwącego potoku i uruchomić wielkie przyspieszenie. Czasem idzie się aż zagubić z tą zmienną prędkością późnowiosennego życia (mimo upałów lato de facto dopiero za 5 dni), ale cóż zrobić, jak wszędzie czyhają różnorakie zmiany i ważne wydarzenia.
Zacznę może od tej spokojniejszej strony, pełnej uśmiechu, powolności, napawania się słoneczną aurą podczas spacerów okolicznymi drogami, dróżkami wśród zieleniutkich jeszcze połaci pszenicy, kukurydzy i innego zboża... Wędrowałem ostatnio wieczorną porą po mojej małej ojczyźnie, która od zawsze kojarzyła mi się ze słodką wonią polnych kwiatów, z ich pięknymi barwami, z wcześniej już wspominaną pszenicą i jej kłosami, które tak radośnie się kołyszą podczas lekkiego wiatru w złotej godzinie, gdy słońce powoli chowa się za horyzont, z małymi pagórkami, które odsłaniają wielkie krajobrazy okolicznych lasów, wsi, rzek... Napawając się tą wspaniałą czerwcową aura dotarłem pod kopiec Krakusa w sąsiedniej wsi, który kryje w sobie dość ciekawą legendę...
Pochodzenie kopca jest nieznane. Przypuszcza się, że powstał on w okresie wczesnego średniowiecza. Legenda zapisana przez Wincentego Kadłubka głosi, że król Krak miał dwóch synów. Zaraz po zabiciu smoka młodszy napadł i zgładził starszego brata, ojcu zaś przekazał, że była to wina potwora. Wkrótce jednak oszustwo wyszło na jaw i młodszy z braci został skazany na wieczne wygnanie. Jan Długosz podobnie przytacza opowieść jak to młodszy z braci w dogodnym czasie zamordował starszego brata, a okryte ranami ciało zakopał w piasku.
Szczytu tego 11-metrowego kopca tym razem jednak nie zdobyłem, bo zapewne gdybym tego dokonał, to do domu wróciłbym cały w bąblach po ukąszeniach komarów i w dodatku pewnie z poprzyczepianą do mnie wielką rodziną kleszczy. Mimo to i tak "przesympatyczne" komary były wiernymi towarzyszami podczas spaceru i dawały o sobie znać na każdym kroku, niestety...
Między tą kępą drzew kryje się owy kopiec... |
Wraz z ostatnim sielankowym zdjęciem nabieram szybko prędkości i wkraczam w dynamiczne, czasem nawet nieco chaotyczne życie. Ostatnimi czasy, trochę przypadkiem, trochę nie, zyskałem profesję domowego i ogrodowego malarza. Historia zaczęła się w punkcie, kiedy to w ostatnim tygodniu czyściłem pokojowe podłogi, meble uwalniałem od wstrętnego kurzu, a z wszelkich kątów pozbywałem się przeźroczystych, malutkich pajęczynek. Patrząc na ścianę jednego z pokojów zaświeciła mi się lampka w głowie, że najwyższy czas tu nieco zmienić, odświeżyć. Kupiłem zatem następnego poranka duże wiadro z białą farbą, wyjąłem drewniane pędzle, wałki, papierowe taśmy i kilka paczuszek malarskich folii z garażu, no i zabawa zaczęła się na dobre. Po kilkugodzinnej współpracy z wałkami i innymi gadżetami malarskimi, a także z upalnym słońcem, który tak bardzo chciał obserwować moje poczynania, że aż stworzył w pokoju parnię nie do wytrzymania, pokój zabłysnął nowym blaskiem i śnieżnobiałymi ścianami. Nigdy wcześniej nie miałem aż tak dużej styczności, żeby samemu cały pokój malować, ale efekt dał mnóstwo satysfakcji i radości.
Owa satysfakcja i radość, a także ogólny malarski domowy sukces, spowodował, że dziś przed południem znów wyruszyłem na misję z pędzlami, farbami, pigmentami, ale tym razem do ogrodu, gdzie miałem ogromną przyjemność dać nowe życie mojej ukochanej przydrożnej kapliczce o której już kilka razy wspominałem na blogu. Od zawsze darzę tę 120-letnią wiejską staruszkę ogromnym szacunkiem oraz sentymentem. Będąc jeszcze małym brzdącem niejednokrotnie obserwowałem mojego tatę, jak wspaniale ją okraszał bielami, brązami, beżami, delikatnymi pomarańczami, tworząc z niej wspaniały pomnik. Bardzo się więc teraz cieszę, że mogę niejako kontynuować ojcowskie dzieło i odmładzać kolorami kapliczkę, która tyle już widziała pokoleń i która tyle już przeżyła pięknych nabożeństw majowych...
Okazja, by odnowić kapliczkę jest jeszcze jedna, a mianowicie Boże Ciało, które już w ten czwartek będziemy świętować, a tegoroczna procesja będzie po dziewięciu latach znów wędrować dróżkami mojej wsi, tak jak ja ostatnio... Wszyscy oczekujemy tego magicznego święta i owej procesji, każdy sprząta, układa, przygotowuje okoliczne ogrody, łąki, przydroża, tak aby czwartkowy spacer z Panem Bogiem był jak najwspanialszym przeżyciem. Procesja będzie również szła nieopodal mojego domu, więc odnowiona kapliczka na pewno będzie dobrze piastować wiernym...
Tak ta pierwsza połowa czerwca minęła, już niebawem szósty miesiąc będzie wspomnieniem, a wtedy... wtedy będzie rekrutacja na studia, wyniki egzaminu maturalnego, więc powoli wszystko będzie stawać się jasne, co będę od października studiować i jak to wszystko pójdzie. Jednak jeszcze ten czas nie nadszedł, dlatego przed tymi mocno stresogennymi chwilami zamierzam korzystać z tych czerwcowych dobrodziejstw i chwytać każdą chwilę, jak to mówił Epikur. Dlatego na sam koniec zapraszam Was na pyszny kompot mojej roboty ze świeżych truskawek, jagód kamczackich, czereśni, jeżyn, mięty, melisy i bardzo zdrowej konfitury z derenia, na zdrowie!
Pozdrawiam Was serdecznie i dziękuję za każdy ciepły komentarz. Do zobaczenia! 😉😊
Brawo Maksiu! Powiem Ci, że ja zawsze sama malowałam swoje ściany i bardzo to lubię. Ostatni raz to było w ubiegłym roku - wymalowaliśmy z mężem cały parter. Łatwo nie było bo u nas wysoko ale satysfakcja bezcenna. Ślicznie odświeżyłeś kapliczkę, to był znakomity pomysł.
OdpowiedzUsuńCieplutko pozdrawiam :)
Żeby nie powtarzać za Ewą; jesteś wspaniałym młodym człowiekiem- wielki szacun ode mnie ;) Serdeczne pozdrowienia ślę
OdpowiedzUsuńFantastyczny post. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Twoja niesamowita wrażliwość i odkrywanie piękna świata wzmacnia moją wiarę, że dzięki takim ludziom nie zaginą polskie tradycje. Wiekowa kapliczka jest niezwykła. Pięknie, że dbasz o nią. Procesja Bożego Ciała będzie dla Was ogromnym przeżyciem.
OdpowiedzUsuńAle piękne widoki, też mieszkam na wsi i często podziwiam podobne krajobrazy, najczęściej, gdy spaceruję z psem. Zdolny malarz z Ciebie, a kompotem chętnie się poczęstuję ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci za wizyty na moim blogu i wszystkie miłe słowa ♥
Maksiu, świetnie sobie poradziłeś z malowaniem mieszkania i kapliczki, życie uczy nas wszystkiego, jeśli tylko chcemy podjąć wysiłek, wycieczka super. Pozdrawiam gorąco i dziękuję.:)
OdpowiedzUsuńPracowity i mądry z Ciebie młody człowiek. Obserwując teraźniejszość wydaje mi się , że coraz mniej jest młodych osób szanujących tradycję. Kapliczkę pięknie przygotowałeś na uroczystość Bożego Ciała , tata na pewno jest z Ciebie dumny . Pozdrawiam cieplutko.
OdpowiedzUsuńU mnie malowanie zacznie sie od przyszłego tygodnia i choć mam nieco większe doświadczenie, to i tak za każdym razem czuje dreszczyk, bo nigdy nie wiem jak sie to wszystko skończy;) pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńu nas też komarowe szleństwo,nie można ruszyć sie z domu,pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPiękne krajobrazy a na ten kompocik to narobiłeś mi smaka :)
OdpowiedzUsuńPiękny krajobraz:)zawsze żałuję ,że mi do takich pól daleko:)Życzę Ci żebyś się dostał na wymarzone studia:))a co do malowania,my z moim M zawsze sami malowaliśmy ściany,meble,kładliśmy podłogi taki samosiowy team i jedno co mogę Ci poradzić to jeśli jest taki ogromny upał odłóż malowanie na chłodniejszy dzień,Farba w takim upale nie schnie równo i mogą powstać zacieki:)))pozdrawiam
OdpowiedzUsuńU nas tez komary nie dają cieszyć się wieczornym chłodem , zapachem lipy i skoszonej trawy. Bestie atakują niemiłosiernie. Wpis bardzo ciekawy. Życzę Ci powodzenia w dostaniu się na wymarzone studia😀
OdpowiedzUsuńKomary to zmora w tym roku, w szczególności w Małopolsce. Chwilę odetchnęłam od nich w Billund, ale niestety po powrocie do kraju pogryzły mnie niesamowicie :(
OdpowiedzUsuńPowodzenia w walce o wymarzone studia :)
Wrażliwością i pracowitością mógłbyś obdzielić wiele osób, życzę Ci świetnych wyników. Przed Tobą najdluzsze wakacje.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :))
Wielki szacun, Maksiu - powtarzam się, ale jesteś niezwykłym młodym człowiekiem, dojrzalszym niż niejeden "dorosły".
OdpowiedzUsuńKompocik na upały to wspaniała rzecz.
Uściski.
Rewelacyjny post I widoczki;)Kompocik musi być pyszny ;)
OdpowiedzUsuńWidzę, że się nie nudzisz w te najdłuższe wakacje. Miejsca do wędrówki piękne, a do tego profesjonalnie uwiecznione na zdjęciach i opisane.
OdpowiedzUsuńSatysfakcja z samodzielnego wymalowania pokoju gwarantowana - widać, że dobrze się bawiłeś przy tej pracy. Życzę pomyślnych wyników i zadowalającej ilości punktów. Zakładam, że studiować chciałbyś w Krakowie,wiec niech się spełni 😊
Pozdrawiam Alina
Może powinieneś się szkolić na malarza? Piękne widoczki. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNo, no świetna robota wykonana. I na mnie czeka ściana do pomalowania. Rożnica jest taka, że Ty śmigałeś z pędzlem jak przystało młodemu ciału. A ja szkoda gadać nie mogę zebrać się do pracy. Korzystaj z tych pięknych wolnych dni i nabieraj sił na nowe wyzwania jakie czekają na Ciebie. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńTekst przeczytałam z zainteresowaniem.
OdpowiedzUsuńLubię przydrożne kapliczki, mają niepowtarzalny urok. A kompot na upalne dni smakowity. Pozdrawiam i dziękuję za odwiedziny u mnie.
Jakże Ci zazdroszczę tego malarskiego zapału. Moje ściany też wymagają odświeżenia. Aby zachęcić syna do tego, obiecałam zakup specjalnego wałka reklamowanego w tele zakupach, ale wyśmiał mnie. Życzę by w oczekiwaniu na wieści z uczelni, czas mijał Ci jak najprzyjemniej. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPieknie, takie spacery to były w mojej pierwszej młodości, piekne wspomnienie .Brawo za malowanie i odnowienie kapliczki.My tzn. osiedle bloków w którym mieszkam szykujemy trasę na Boże Ciało w przyszłym roku,trafia nam co 3 lata.Kiedyś to były farbowane trociny przyozdobione kwiatami.Ostatnio kupiliśmy sztuczną trawę i pan w sklepie ją zaraz przyciął, z trocinami coraz trudnej.Sporo osób ma działki i znoszą nam wtedy kwiatki.Przyozdabiamy tą trawę kwiatami i jest ok.Jeszcze wcześniej robiło się dywany z liści tataraku ,niestety kiedyś ksiądz się poślizgnął i zrezygnowaliśmy z tej ozdoby.
OdpowiedzUsuńPięknie widoki i kompocik smakowity. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńOj super masz widoki i pisząc o zapachu zbóż wiem o czym piszesz-też to kocham i kojarzy mi się z dzieciństwem kiedy wszystkie wakacje spędzałam na wsi takiej dzikiej prawdziwej wsi.Teraz tylko czasem te zapachy można poczuć choć jeszcze w mojej okolicy sporo pól uprawnych.Tu gdzie mieszkam jeszcze 19 lat temu na końcu drogi były same pola i łąki przez ten czas powstało ok 70 domów,znikły pola a tylko sarny przypominają,że to był ich zakątek....pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNo tak a ja malowanie ścian odkładam i odkładam ale w tym roku na pewno je pomaluję jak tylko będzie chłodniej;))
OdpowiedzUsuńWitaj Maksiu bardzo mi miło że odwiedziłeś moje skromne blogowe progi😊.
OdpowiedzUsuńI jest pozytywnie zaskoczona że taki młody człowiek ma takie dojrzałe podejście do życia.
Pomimo bardzo otwartego umysłu nie boisz się fizycznej pracy i przecierasz nowe szlaki.
Kapliczkę odmówiłeś bardzo ładnie .
Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia w dalszych wyzwaniach
Piękne spacery .W mieście tych łąk pól nie zobaczę ale jak jadę do do domeczku nad jeziorko to chłonę przyrodę
OdpowiedzUsuńPiękne widoki, i do tego smacznie...
OdpowiedzUsuńNie próżnujesz, Maksie :)) I dobrze. Też zbieram się do porządków w domu i też myśl o przemalowaniu jednego pokoju mi przyszła do głowy ;) przecież to nic skomplikowanego.
OdpowiedzUsuńKopce to bardzo ciekawe miejsca ...
Ale jesteś zdolny ! Takiego kompociku to bym się chętnie napiła :)
OdpowiedzUsuńBardzo aktywny jesteś :-) I malowanie i zbiory owoców :-)
OdpowiedzUsuńU nas jeżyny dopiero zielone, ale malina czarna akurat zaczyna dojrzewać, zatem taki kompocik mogę i ja wypróbować ;-)