O zainteresowaniach, które też chciałyby tutaj wybrzmieć
Witam!
Ostatnimi czasy codzienność płynie raczej jednostajnym ruchem nie wykazując jakichś spektakularnych odstępstw. Kilka dni temu ukończyłem pierwszą część tegorocznych wakacyjnych praktyk, na jednym z krakowskich oddziałów ginekologii, a w najbliższy poniedziałek ruszam na dwa tygodnie do bocheńskiego szpitala na oddział intensywnej terapii. Ogród i pobliskie pola wyczerpały już pulę sezonowych nowinek i pomału zaczynają się przygotowywać na jesienno-zimową porę, która na parę miesięcy odbierze im to, co najpiękniejsze. Moją głowę coraz bardziej zaprząta zaś szósty, ostatni rok na kierunku lekarskim, który zacznę w październiku. Z pewnością będą to najcięższe, najbardziej pracowite miesiące w moim dotychczasowym życiu. Końcowe egzaminy, w tym ten państwowy od którego zależeć będzie moja dalsza przyszłość, ostateczne przygotowywanie się do wypłynięcia na te trudne wody zwane zawodem lekarza... to wszystko nie napawa mnie jakimś szalonym optymizmem. Liczę, że wrześniowa pora nieco mnie uspokoi i pomoże mi na spokojnie przystąpić do tego naukowego ultramaratonu...
Tyle słowem wstępu... Nie tak dawno do mojej głowy wpadła dosyć błyskotliwa myśl. Bloga prowadzę już ponad 11 lat, w tym czasie powstało już około 350 wpisów, a nie pamiętam bym jakikolwiek z nich poświęcił na moje dwie pasje, które od dawna są wyjątkowo bliskie mojemu sercu. Najwyższy więc czas, by ów zaniedbania naprawić i dać im jakże zasłużoną przestrzeń na blogowych półkach.
Po pierwszym zdjęciu już na pewno domyślacie się, że tenisowe historie zdominują dzisiejszy wpis. Drugiego hobby na ten moment nie zdradzę, wyczekujcie na następne posty.
Jak zaczęła się moja wspólna historia z tą dyscypliną sportową? Jest rok 2004, a więc mam wtedy 4 lata. Zżera mnie ciekawość świata i odkrywam co tylko się da. Czas spędzam głównie nad przyrodniczo-geograficznymi książkami i w ukochanym ogrodzie, jakże różniącym się od tego dzisiejszego. 24-godzinną dobę ciężko rozciągnąć, więc na wlepianie oczu w szklany ekran telewizora zostaje dosłownie kilka chwil dziennie. W przestrzeni telewizji satelitarnej, jakże innowacyjnej na tamte czasy, królują bajki oraz, dzięki moim starszym braciom których fascynowała koszykarska liga NBA, sportowe transmisje na kanale ESPN. Koszykówka nie była przedmiotem zainteresowania mojej czteroletniej osoby, więc taki sposób spędzania z nimi czasu wywoływał entuzjazm raz na tzw. ruski rok. Jednak któregoś razu, na wcześniej rzeczonym kanale, pojawiła się relacja z meczu tenisowego. Mniejszy tłok na parkiecie i hałas na widowni musiały przykuć moją uwagę. Żółto-zieloną piłeczkę przebijały na zmianę dwie młode dziewczyny. Z oddaniem biegały po szarym, przesadnie oświetlonym korcie, by zdobywać kolejno 15, 30 i 40 punktów. Zasady? Wówczas mnie to kompletnie nie interesowało. Pamiętam, że obejrzałem sporawy fragment meczu i... na tym moja wybiórcza dziecięca pamięć się kończy. Po latach dopiero odkryłem w tych dwóch kobiecych postaciach Rosjankę Marię Sharapovą oraz Amerykankę Serenę Williams. Dlatego, mimo wielu kontrowersji i niechęci innych kibiców, te tenisistki darzę sporą sympatią.
Mecz z 2004 roku był pierwszym i jedynym na długie lata zetknięciem się z tenisem ziemnym. Moje pełne, trwające do dziś zainteresowanie tym sportem zbiega się z rokiem 2012, kiedy to ogromne sukcesy odnosi Polka, Agnieszka Radwańska. Zwycięstwo w Miami, historyczny finał na kortach Wimbledonu sprawiły, że w eterze non stop słyszało się jej nazwisko, a ja zacząłem dokładniej poznawać tenisowy świat. W tamtym czasie mógłbym nazwać siebie kibicem „pełną parą”… piłka nożna, zwłaszcza przy EURO 2012, siatkówka, skoki narciarskie, no i właśnie tenis. Dwie środkowe dyscypliny zdarzy mi się obejrzeć z wypiekami na twarzy do dziś, ale to właśnie ta ostatnia towarzyszy mi niemal na co dzień.
Stricte tenisowych zdjęć nie mam w albumie za wiele, więc tym razem słowo zdominuje obraz... |
O tenisie ziemnym mógłbym opowiadać godzinami zarówno z perspektywy widza, jak i gracza. W wolnych chwilach dokładnie śledzę rozgrywki na najwyższych poziomach, dzięki czemu chyba nie miałbym problemu wymienić jednym tchem wszystkich najwyżej notowanych zawodników na świecie. Mecze oglądam rzadko, bo po pierwsze ciągły brak czasu mi nie pozwala, a po drugie ciężko o transmisje na kanałach otwartych. Czasem któraś z flagowych stacji, jak TVN podczas Roland Garros lub TVP w trakcie niedawnych igrzysk olimpijskich w Paryżu, udostępni widowisko z udziałem Igi Świątek. Wtedy oczywiście śledzę i kibicuję na całego! Przy okazji muszę powiedzieć, że los się do nas uśmiechnął, że idealnie trafiliśmy w czasy w których niekwestionowaną światową liderką jest właśnie Polka. Na początku mojej tenisowej drogi często się zastanawiałem, czy pewnego dnia przy numerze jeden, przy najcenniejszych, wielkoszlemowych pucharach zobaczę reprezentanta Polski. Ziściło się już jakieś 8 lat później...
Kibicowanie kibicowaniem, ale sam, o ile okoliczności pozwalają, też często ruszam na kort czerpiąc z gry multum satysfakcji i radości. Mimo że nigdy nie uczęszczałem do szkółki, nie szkoliłem się pod trenerskim okiem, to muszę nieskromnie przyznać, że mam całkiem dobry warsztat. Przyzwoity serwis do środka z momentami nieokiełznanym lecz silnym forehandem oraz bardziej poskromionym oburęcznym backhandem pozwalają mi zdobyć nieco punktów, potem gemów i koniec końców setów. Jednak aby nie wyjść teraz na chwalipiętę, to wiadomo, profesjonalistą nigdy nie będę, a ostatecznie podczas bieganiny po korcie najważniejsza jest dla mnie udana zabawa i aktywne spędzenie czasu z bliskimi.
Stabilny backhand ratuje moje wymiany jak żadne inne uderzenie! |
Szklany ekran odhaczony, pląsy na korcie także, więc nadeszła pora na ostatni, ale niemniej ważny akapit... o moich tenisowych marzeniach. Jedno z nich spełniłem, gdy 7 lat temu brałem udział w spotkaniu promującym wywiad-rzekę z Agnieszką Radwańską w roli głównej. Włożyłem wówczas nieco wysiłku i sprytu, by pomimo niemałego tłumu znaleźć się w garstce osób, która otrzyma dedykację oraz pamiątkowe zdjęcie ze sportowczynią. Pamiętam, że w momencie kiedy nadeszła moja kolej, sparaliżowało mnie z wrażenia i takiego wręcz surrealizmu całej sytuacji. Moja mina na zdjęciu mówi wszystko! Mimo to całe spotkanie do dzisiaj wspominam jako jeden z fajniejszych momentów w życiu i chętnie bym je powtórzył. Może kiedyś? Z Igą? Hubertem? Nadalem czy Federerem? Kto wie?
Oprócz spotkania moich największych tenisowych idoli marzy mi się wszystko, co związane z trawiastą nawierzchnią... najszlachetniejszą i zarazem najmniej dostępną. Mógłbym śmiało powiedzieć, że korty trawiaste są takim białym krukiem w świecie tej dyscypliny. Z tego co wiem to w Polsce dostępne są tylko dwa takie obiekty, i to dosyć daleko ode mnie, więc po pierwsze chciałbym kiedyś zagrać na tej "trawie". Piłka odbijająca się po precyzyjnie wygolonych trawnikach wynosi tę dyscyplinę na zupełnie inny poziom, a przy okazji sięga ku jej korzeniom, ku największym tradycjom z końca XIX wieku. Z tego też powodu marzy się zobaczyć na żywo finał Wimbledonu, najstarszego, najbardziej poważanego turnieju tenisowego na świecie. Londyńska trawa z białymi strojami graczy i tonami słodkich truskawek z bitą śmietaną kryją w sobie fantastyczną, prawie 150-letnią historię. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się ją odkryć na nowo, u samych źródeł...
Wiedziałem, że rozpiszę się jak zły. Ale chyba o to chodzi... w końcu o największych pasjach i zainteresowaniach można byłoby mówić, pisać bez końca. Może nie każdy odnajdzie się w tym tekście, może nie do każdego ta dyscyplina trafia, ale zgodnie z ideą tytułu wpisu... są rzeczy, które też chciałyby tutaj wybrzmieć. W kolejnym wpisie z tej mini-serii zresztą pewnie będzie podobnie...
Pozdrawiam Was i do napisania! ;)
Pozdrawiam Cię Maksiu oczekiwaniem na US OPEN. Tylko te godziny transmisji.
OdpowiedzUsuńAle jakoś dam radę. W końcu, czego nie robi kibic dla ulubionej dyscypliny sportu.
Niestety również czasem nie mam dostępu do niektórych stacji TV, gdzie są transmisje.
Do kolejnego napisania i udanego kibicowania
Niech się spełni- jeśli nie na korcie, to na trybunach. Powodzenia!
OdpowiedzUsuńZdolny jesteś I masz piękne hobby i pasję, u mnie króluje jednak siatkowka i lekkoatletyka.Spotkanie z Agnieszką to marzenie nie jednego kibica , pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńChwali Ci się przede wszystkim że masz pasję i ją rozwijasz obojętnie jaka to jest pasja ale oprócz studiów ją masz i to się liczy / Przyznaję bez bicia że nigdy nie posiadłam wiedze na temat punktacji w tenisie ziemnym, ot laik jestem w tym temacie , wiem tylko ze jest trzystopniowa. Ciekawa jestem czy juz wybrałeś specjalność bo że zdasz LEP o to się nie martwię , kto jak nie Ty. Może i ten 6 rok będzie ciężki ale mów sobie że to już koniec. Kurcze teraz widzę że mój wpis jest strasznie chaotyczny, ale tyle bym chciała jeszcze powiedzieć, mam nadzieje że rozumiesz o co mi biega.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Jak ten czas leci. Pamiętam jak założyłeś bloga i zdawałeś na studia. Mój blog też ma jedenaście lat . Życie z pasją jest ciekawe. Powodzenia na kortach, pozdrawiam serdecznie ☀️🌞☀️🌞
OdpowiedzUsuńNiedawno przygotowywałeś się do matury, a tu już końcówka studiów. Czas pędzi jak szalony! Masz niezliczoną ilość pasji. Super, że się w nich realizujesz :) Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńJakoś tak mi się złożyło w życiu, że mój mąż był wielkim entuzjastą tenisa, ale na szczęście dla mnie nie musiałam mu kibicować gdy on grał. Oczywiście wszelakie transmisje z rozgrywek najczęściej już musiałam oglądać, choć nie zawsze miałam na to chęć. I do dziś pamiętam taki zabawny moment- mój mąż woła mnie takimi słowami: "chodź szybko, gra Nadal!" a ja z głębi mieszkania, zajęta zupełnie czymś innym pytam : "no ale kto gra nadal ?" I tu kurtyna. No ciężki będzie ten szósty rok, ale jestem pewna, że "dasz radę" a czy już wybrałeś w czym będziesz się specjalizował? Serdeczności ślę,
OdpowiedzUsuńanabell
Już szósty rok? Pamiętam, gdy się wybierałeś na pierwszy:)
OdpowiedzUsuńGratuluję Maks i kibicuję bardzo!
Serdecznie Cię pozdrawiam.
W cudowny sposób piszesz o swojej pasji do tenisa, powodzenia na kortach a szczególnie na studiach, pozdrawiam Ania
OdpowiedzUsuńJa z ruchu tylko joga i spacery. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńJak ten czas szybko zleciał, dopiero zaczynałeś studia a tu za moment już je kończysz :) Z pewnością sobie ze wszystkim poradzisz, a taka odskocznia jak tenis doskonale w tym pomoże. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńMaksiu!
OdpowiedzUsuńJak ten czas leci. Dopiero co wybierałeś się na studia a już jesteś na szóstym roku. Martwisz się? Jestem pewna, że nie musisz bo jesteś we wszystkim godny podziwu. Doskonale pamiętam gdy zakładałeś bloga, aż trudno uwierzyć, że to było jedenaście lat temu. Od zawsze podziwiałam Twoje talenty. Teraz doszedł jeszcze tenis. Brawo.
Serdecznie Cię pozdrawiam:)
Na pewno czeka Cię trudny rok ale jestem równie pewna, że dasz radę. Co do tenisa to zupełnie się na nim nie znam ale wierzę, że spełni się twoje marzenie bo marzenia są po to by się spełniały. Życzę wszystkiego co najlepsze !
OdpowiedzUsuńMaks, wspaniale odnalazłam się w tym tekście, bo tenis jest mi bardzo bliski... przez ekran telewizora 😉 Oglądam go namiętnie od jakiś 10 lat, w szczególności Mastersy i Wielkie Szlemy, bo tam zawsze grają najlepsi tenisiści. Zaczęło się od kibicowania Janowiczowi, Radwańskiej, Linette... teraz jest Iga i Hubi. Ze światowych gwiazd moim idolem jest Djokovic - tylko on pozostał z wielkiej czwórki (Nadal, Federrer, Murray). Mój podziw dla uprawiających tę dyscyplinę sportu jest tym większy, gdyż moje osobiste próby to absolutna porażka. Nawet, gdy syn był mały i próbowałam mu dotrzymać kroku, to pokonywała mnie zadyszka i brak kondycji. Zatem i Ciebie podziwiam, że tak dobrze radzisz sobie na kortach. Życzę, by udało Ci się kiedyś zagrać na "trawie" i obejrzeć na żywo finał Wimbledonu. Póki co, odpoczywaj, korzystaj w pełni z wakacyjnego czasu, a ja będę mocno kibicować Ci na ostatnim, szóstym roku studiów, byś czuł wsparcie blogowych Przyjaciół w tym naukowym ultramaratonie... i tu znów analogia do sportu, gdyż sportowcy bardzo potrzebują wsparcia i dopingu ze strony swych kibiców! Prawda?
OdpowiedzUsuńNajserdeczniej pozdrawiam!
Anita
Lubię kibicować. Super masz pasję :D
OdpowiedzUsuńNo to mnie zaskoczyłeś Maksiu :-))))Super, że tak jest.
OdpowiedzUsuńMaksiu wydaje się, że dopiero rozpoczynałeś studia, a tu już prawie ostatnia prosta. Kibicuję, by wszystko poszło po Twojej myśli oraz życzę spełnienia marzeń związanych z Twoimi pasjami.
OdpowiedzUsuńJej ale ten czas leci. Spełniaj się i pozytywne. Pasję trzeba rozwijać. Prędzej czy później byś to zrobił. Więc powodzenia.
OdpowiedzUsuńWow! Świetna pasja, bardzo podziwiam! Jestem bardzo ciekawa czym jest druga pasja? Czy chodzi o blogowanie? ;) Tak długi staż trochę to sugeruje :D
OdpowiedzUsuńJak to się składa. Przed Tobą szlachetnych zawód, a także co za tym idzie wybrałeś szlachetną pasję jaką jest tenis, tak kibicując jak i grając osobiście. Wielki szacunek. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMaks, twój post jest wręcz gorący od emocji... pięknie piszesz o swojej pasji:) Mnie tenis niezbyt interesuje. Oczywiście dumna jestem, że nasi zawodnicy liczą się na światowej arenie... ale nie śledzę ich poczynań, natomiast uwielbiam szermierkę. Syn kiedyś trenował szpadę, a ja byłam jego wiernym kibicem:) Powodzenia na praktykach:)
OdpowiedzUsuńOstatni rok będzie ciężki dlatego obiecuje trzymać mocno kciuki żeby poszło bezboleśnie. Wierzę że wyjdziesz z tego bez szwanku. Fajnie, że się rozpisałeś o tenisie. Ja tak mam z japońskim i Japonią. Nauka całkowicie mnie pochłonęła.
OdpowiedzUsuńPani Agnieszka była kiedyś Sąsiadką Misiowych Rodziców...;o)
OdpowiedzUsuń