W słotnych uciechach
Witam!
Ci, którzy w sposób uważny krążą pomiędzy słowami na tym blogu, być może zauważyli, że pięcioliterowa, na pierwszy rzut oka niepozorna słota od dawna figuruje w czołówce moich ulubionych polskich słów. Mało popularna, niezbyt wyrazista, śmiałością nie grzeszy wcale, a mnie jakoś za serce chwyta. Może nie wiosną ani nie latem, bo wtedy na usta cisną się jednak inne odmęty wspaniałej polszczyzny, ale gdy listopadowa codzienność zaczyna pokazywać swoją prawdziwą twarz, to na osłodę tej szarej bylejakości ów słota sprawdza się idealnie!
![]() |
| Wraz z nadejściem słotnej aury niebo stało się sceną dla imponującego, żurawiego klucza. Donośny klangor ciął chłodne powietrze niczym najstaranniej naostrzona żyletka... |
Słotne uciechy brzmią jak pierwszy lepszy górnolotny oksymoron, który na siłę próbuje odnaleźć w paskudnej szarudze za oknem cokolwiek pozytywnego. I zapewne tak jest, przynajmniej w mojej ciepłolubnej głowie... ale czy to coś złego? Absolutnie nie! Sam często tutaj powtarzam, że w każdym aspekcie i momencie życia warto poszukiwać dobrych pierwiastków, nawet tych najdrobniejszych. Wtedy ta nasza ziemska wędrówka płynie nieustannie we właściwym kierunku.
![]() |
| Na przekór listopadowym szarościom przydomowa pelargonia wypuszcza jeszcze to, co w niej najpiękniejsze. Walczy ostatkami sił do pierwszych solidniejszych przymrozków... |
Kilka słotnych uciech schowało się pod płaszczem Święta Niepodległości. Ciężkie chmury nad głowami, wszędobylska wilgoć wijąca się pomiędzy kilkoma stopniami na plusie i ostatnie liście przegrywające walkę o utrzymanie się na jesionowych gałęziach nie zachęcały do wychodzenia z domu, a tym bardziej do hucznego świętowania. Tym razem jednak żadne przeciwności losu nie miały większego znaczenia. Pamięć o Polsce, o jej trudnej historii, czy o przodkach, którzy jej dobro stawiali ponad swoje życie czasem wymaga większego poświęcenia oraz wyrzeczeń. Bez zbędnego zwlekania chwilę po wypiciu porannej kawy spakowałem do reklamówki dwa znicze oraz nowiusieńką zapalniczkę, na nogi założyłem nieco przemoczone od ostatnich spacerów kalosze i ruszyłem ku "naszemu" cmentarzowi wojennemu.
![]() |
| Prawdziwy obraz prawdziwej jesieni w którym przemawia tęsknota za barwami minionego lata... |
![]() |
| Z każdym metrem błota na kaloszach tylko przybywało. Pokonanie kilku kilometrów w takich warunkach wcale nie było łatwym zadaniem! |
![]() |
| Pomimo tych wszelkich niedogodności udało się dotrzeć na miejsce i oddać szacunek wszystkim tym, którzy niegdyś walczyli w imię ukochanej Ojczyzny. |
Cmentarz, zwany przez miejscowych cholernym, oraz mój dom dzielą hektary świeżo zaoranych pól, więc w ostatecznym rozrachunku do pokonania, w obie strony, miałem około 4 kilometry w nieskromnych pokładach błota i kałuż. Przejście, jak łatwo się domyślić, do przyjemnych nie należało, ale w tamtym momencie wszelkie niedogodności zyskiwały marginalne znaczenie. Dotarcie do celu i realizacja patriotycznej misji błyskawicznie zrekompensowały cały ten trud. Znicz biały i znicz czerwony stanęły nieopodal największego krzyża kryjąc w sobie płomyki pamięci, szacunku i wdzięczności.
Nie ma co zapominać, że raz nadana wolność nie trwa wiecznie, a o jej trwałość trzeba dbać każdego dnia, nie tylko jedenastego dnia listopada. Patriotyzm powinien tlić się w sercach nieustannie...
O samym cmentarzu wojennym nr 333 pisałem tutaj już wielokrotnie, więc aby nie wydłużać tego wpisu to dla zainteresowanych pozostawiam poniżej odpowiedni link.
![]() |
| I tak zapłonęły biało-czerwone ognie... |
Niedługo po powrocie z cmentarza musiałem pilnie ruszyć do Krakowa, tak to już bywa w tym dorosłym życiu... Podmiejski autobus dość sprawnie podwiózł mnie do celu, dzięki czemu mogłem odbyć kolejny, prawdziwie jesienny spacer. Po zakupieniu symbolicznego rogala świętomarcińskiego w mojej ulubionej kawiarni na Krupniczej (sam w tym roku nie zdążyłem ich upiec) skierowałem kroki w kierunku ścisłego centrum. Wchodząc na ulicę Szewską usłyszałem jakieś donośne dźwięki płynące wprost z płyty Rynku Głównego. Nie zastanawiając się długo stwierdziłem, że zaspokoję swoją ciekawość i zbadam to bliżej niezidentyfikowane poruszenie. Po dotarciu na miejsce i wtopieniu się w sporawy tłum wszystko stało się jasne- właśnie trwał koncert organizowany przez RMF FM, Ogólnopolskie Śpiewanie Biało-Czerwonych Przebojów. Mając niecałą godzinę wolnego czasu postanowiłem tam pozostać i dać sobie przestrzeń do całkiem dobrej zabawy. Po kilku minutach tamtejszą sceną zawładnęła Lanberry ze swoimi największymi hitami takimi jak "Ostatni Most" i "Dzięki, że jesteś". Energii nie brakowało, a duży telebim wyświetlający słowa piosenek pozwolił poczuć się jak na pierwszorzędnym karaoke. Jak pewnie już wiecie, uwielbiam śpiewać, więc z takiej okazji nie mogłem nie skorzystać!
Po zejściu Lanberry ze sceny publiczność zgromadzona na płycie rynkowej zaczęła coś skandować. Początkowo ciężko mi było wyłapać co dokładnie ci wszyscy ludzie wykrzykują, ale gdy sąsiad z lewej wydobył z ostatnich czeluści swojego aparatu mowy imię "Maryla", to wszystkie wątpliwości wyparowały w ułamku sekundy. Poziom ekscytacji i zachwytu momentalnie wywindował do najwyższych wartości, bo nie ukrywam, że o pójściu na koncert Maryli Rodowicz skrycie marzyłem od dawna. Całkowite zrządzenie losu spełniło to małe marzenie. Na "Małgośce", "Remedium" i "Ale to już było" zdarłem gardło i wcale tego nie żałuję.
Jadąc do Krakowa nie przypuszczałem, że godzinę później będę się tak szampańsko i bosko bawić! Uciecha przednia, naprawdę... Morał z niej płynie prosty: przyszłość, nawet ta kukająca zza najbliższego rogu, potrafi zaskoczyć i obrócić bieg codzienności o 180 stopni. Nigdy nie będziemy w pełni gotowi na to, co przed nami, nigdy nie będziemy pewni, co na nas czeka. Zazwyczaj nie da się przewidzieć przyszłości i jej planów...
![]() |
| Trafiło mi się po prostu jak ślepej kurze ziarno! |
Ach, znów za bardzo się rozpisałem! Ale tak to już jest, gdy wspomnieniami maluje się codzienność ciepłymi barwami. W każdej drobnostce należy szukać tych tytułowych uciech, nawet gdy są one najbardziej słotne na świecie!
Na pożegnanie wrzucam jeszcze kilka filmików z tego jakże niecodziennego koncertu, na pewno każdy z Was zna te przeboje!
Pozdrawiam serdecznie i do napisania! :)
.jpg)









Witaj Maksiu
OdpowiedzUsuńSłota, odmęty... Kto tak jeszcze mówi, pisze? Dobrze, że nie pozwalasz zapomnieć o takich pięknych słowach.
Niezwykły ten cmentarz wojenny. Słowa uznania, że pomimo lekko przemoczonych kaloszy tam poszedłeś, aby zapalić znicze, symbol pamięci. Mam tylko nadzieję Panie Doktorze, że nie przeziębiłeś się:))))
Kiedyż to ja byłam na takim koncercie? Tak dawno, że już nie pamiętam.
Pozdrawiam jesiennym deszczem
Życie potrafi nas zaskoczyć w różnych kolorach. Twoje były piękne i z tego razem z Tobą się cieszę. Oby takich Młodych przybywało w naszej Polsce. A jako ciekawostkę podaję fakt, że u nas pojawia się dość często nazwisko SŁOTA.
OdpowiedzUsuńJaki Ty masz dar opisywania przyrody , nie tylko lekarz ale i pisarz.Cmentarzyk zadbany pomimo że daleko w polu szacun wielki za brnięcie przez te mokradła. Na koncercie dawno nie byłam, muszę siedzieć bo kręgosłup nie wytrzymuje, pozdrawiam cieplutko.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z tym, że warto wypatrywać drobnych przyjemności i małego piękna w codzienności :) skupianie się na dobrych aspektach, choć nie wiem jak maleńkie by były, naprawdę pozytywnie wpływa na nastrój ;) pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńKażdy z nas powinien się cieszyć, dostrzegać i doceniać drobne przyjemności. Takich atrakcji chyba wielu będzie Ci zazdrościć, ale życie w wielkim mieście nie dla mnie, więc zakończę mój wywód odsłuchaniem Twoich filminków;) Dzięki za may koncert:) Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńBrawo za pamięć o wojskowym cmentarzu. Już mało kto z Młodych pamięta o tych co polegli, a już taka wędrówka na cmentarz po tym błocie , żeby zapalić dwa znicze to mało komu by się chciało, więc szacun wielki dla Ciebie. Fajnie że w Krakowie udało Ci się załapać na tak fajny koncert. Życie potrafi nas zaskakiwać i dlatego ja należę do tych którzy niczego ( prawie) nie planuję bo nigdy nie wiemy co nas spotka.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Bardzo naturalnie i spontanicznie upamiętniłeś ten ważny, świąteczny dzień. Począwszy od rozważań nad - słotą, poprzez zapalenie zniczy na maleńkim wiejskim cmentarzyku i radosnym śpiewaniu na ulicznym koncercie po powrocie do Krakowa.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Pięknie piszesz Maksiu, lekarz i być może kiedyś pisarz... Brawo za pamięć o starszym pokoleniu, niewielu w takich warunkach by poszło. Przywracasz wiarę w młodych ludzi. Miałeś sporo szczęścia, że trafiłeś na koncert, pięknie nagrane filmiki, w takim tłumie a dźwięki super. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńMaks podziwiam Cię za wytrwałość i pamięć o Tych, co polegli. Ty zawsze pamiętasz i pewnie w nagrodę za trud tak pięknie bawiłeś się na koncercie. Od zawsze również jestem pod wrażeniem Twojego pisania. Tak pięknie potrafisz ubrać w słowa to, co spotykasz na swojej drodze. A "słota" u nas często używa się nadal tego słowa. Pozdrawiam Cię serdecznie:):):)
OdpowiedzUsuńMimo przeciwności dotarłeś. To był piękny dzień. Dumnie wspinaliśmy również ale bez rogali. Też nie zdążyłam upiec. Niestety w sytuacjach , które muszę od razu załatwić wsiadam w samochód , autobus do nas nie dojedzie. Słota, znam to słowo. I faktycznie już rzadko używany. Trzymaj się Max.
OdpowiedzUsuńBardzo interesujący wpis...Choć "słoty" nie lubię, to samo słowo często używam. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJesteś bardzo zdolnym młodym człowiekiem Maks! I tak pięknie piszesz ... Ja słotne dni umilam sobie choćby kubkiem herbaty czy ulubionej kawy :) Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za odwiedziny u mnie :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńA ja tam lubię słotę. Wygrzewam się wtedy przy picu w otoczeniu kotów...Lubię też Cię czytać. Cenne to wspomnienie o cmentarzu...:) Pozdrawiam serdecznie...
OdpowiedzUsuńTe dwa znicze pięknie płoną, a jeśli za nimi idzie moditwa- to jedno się liczy- to najpiękniejsza pamięć o tych co odeszli. Mimo słoty, życze Ci Maksiu radosnej jesieni :) życie składa się z radości i smutków, oby tych pierwszych było więcej :)
OdpowiedzUsuńAleż apetycznie wyglądają te słodkości, szczególnie jesienny sernik musi smakować obłędnie. Zdecydowanie masz talent do pieczenia, a te małe uciechy potrafią poprawić humor w każdy ponury dzień. 🍰
OdpowiedzUsuńCzęsto używam określenia "słota", może dlatego, że lubię jesień, nie tylko tę złotą, ale i właśnie listopadową słotę i szarugę.
OdpowiedzUsuńJestem pełna podziwu dla Twojego samozaparcia w realizacji planu na uczczenie Święta Niepodległości. Wiele osób mówi dużo o patriotyzmie, ale nie każdemu by się chciało wędrować przez te zabłocone hektary, żeby zapalić znicze... Fajnie jednak, że dalszy ciąg dnia ze śpiewaniem i zabawą tak miło Ci się ułożył :).
Serdeczności przesyłam!
Cmentarz wyjątkowo położony. Świetnie , że ludzie mimo niedogodności przychodzą i pamiętają. Ja też w obecnej burej i słotnej codzienności szukam drobnych radości
OdpowiedzUsuń. Pasja do robótek , kawa czy herbata konieczne przy świecach ociepla codzienność. Pokochałam audiobooki , które słucham gotując , sprzątając czy dziergając. Fajnie , że udało ci się załapać ma koncert. Lubię Rodowicz , ikonę polskiej muzyki rozrywkowej. Pozdrawiam serdecznie 🍊🍊🍊
Na takie wyprawy, nawet pomimo błotnistej drogi zawsze trzeba znaleźć czas, choć na chwilkę się zatrzymać, powspominać ,popatrzeć na stare nagrobki, poczuć trochę historii :)
OdpowiedzUsuńFajnie że spotkało Cię coś takiego niespodziewanie w Krakowie.
Pozdrawiam serdecznie.
Ja tam zawsze jesienią czekam na taką słotę i szarugę tak jak na zimową zamieć, lubię wszystkie odcienie jesieni, pozdrawiam z zasypanego śniegiem Roztocza Ania
OdpowiedzUsuńDeszczu nie lubię ale ten melancholijny spokój jest czasami potrzebny aby odpocząć. Zawsze mówię że trzeba w sobie znaleźć trochę patriotyzmu i wywieszam biało-czerwoną na święta. Pozdrawiam :-).
OdpowiedzUsuń