Kolejnej starorocznej opowieści nadszedł czas...

Witam!
Zgodnie z moją małą już tradycją, ostatnią blogową półkę w roku zapełniam niekrótką opowieścią o dobrych rzeczach, wydarzeniach i ludziach. Wijąca się w nieskończoność przeplatanka słów i obrazów może zdawać się chaotyczna, ale połączenie książkowej chronologii z duszą starającą się chłonąć każdy najdrobniejszy bodziec nigdy nie zaprowadzi porządku. Uznajmy to za artystyczny chaos, a za kulisami nazwijmy to sobie zgodnie z wewnętrznymi odczuciami. Wiem, że ciężko będzie przebrnąć przez wszystkie meandry tej starorocznej opowieści, ale nie w tym rzecz. Nie oczekuję tego od Was, zwłaszcza że na niedobór czasu cierpi przecież całe społeczeństwo. Przestrzeń w której teraz razem tkwimy spełnia przede wszystkim rolę mojego bezcennego pamiętnika. Możecie wierzyć lub nie, ale ja naprawdę często wracam do dawnych wpisów i po prostu wspominam to, co minęło bezpowrotnie... Kiedyś przeszłość zamykało się głównie w grubych albumach mieszczących setki, jak nie tysiące wydrukowanych fotografii. Obecnie, za sprawą rozwoju technologii, tych opcji mamy zdecydowanie więcej. A ten już prawie trzynastoletni blog (staruszek!) jest jedną z nich.




Nie ma co zatem przedłużać. Wszystkich chętnych zapraszam w podróż po moim 2025 roku... 


2025 rok rozpocząłem dosyć nietypowo, bo na jednym z pagórków Beskidu Wyspowego, na Dziale w Wilkowisku. Mroźny, silny wiatr, fajerwerki strzelane przez niedoświadczonych amatorów, ogromny pożar w dolinie i donośne dźwięki strażackich syren, a ostatecznie nieznaczna zorza polarna na północnym nieboskłonie... pierwsze minuty stycznia podziałały lepiej niż kofeina ze śniadaniowej kawy!

W pierwszą niedzielę roku nasi strażacy zorganizowali w remizie wspólne kolędowanie. Mieszkańcy dopisali frekwencją, parafialna orkiestra spisała się na medal, a całe popołudnie upłynęło w fantastycznej, gwarnej atmosferze. Do dziś wspominam ten moment jako jeden z lepszych w całym minionym roku. Nie dziwcie się zatem jak bardzo uszczęśliwiła mnie wieść o kontynuacji tego wydarzenia w 2026 roku!

Styczeń przyniósł trochę śniegu i solidniejszego mrozu. Krótkie spacery w takich okolicznościach przyrody były niekwestionowanym punktem dnia dla Rudiego (i dla mnie chyba też ;))!

Początek roku oznaczał także przedostatnią sesję na moich lekarskich studiach. Długie noce i przesyt sztucznego światła nie sprzyjał w efektywnej nauce, ale jak mus to mus! Medycyny rodzinnej akurat uczyło mi się wtedy najprzyjemniej, co zresztą widać po godzinie...

W przerwach od zajęć na uczelni i nauki często ruszałem ku ukochanym polom i napawałem się pierwszymi śladami przedwiośnia. Codzienne spacery wzbogacałem śmielszymi piruetami do piosenki Maanam "Po to jesteś na świecie", czułem się wtedy jak nowonarodzony. Każda zieleń i błękit stawały się dla mnie niezawodnym remedium.

Idąc na któryś z egzaminów w zimowej sesji udało mi się pstryknąć jedno z moich ulubionych zdjęć. Pewien krakowski gołąbek odkrył przed światem swój talent do modelingu!

Po szczęśliwie zdanej sesji wybrałem się w pierwszą beskidzką wędrówkę w 2025 roku. Pokonanie Kostrzy, tego świetnie Wam już znanego wielorybka, do najprostszych zadań nie należało. Jednak mój organizm, znacznie wyczerpany od ciągłego siedzenia nad laptopem i grubymi książkami, wręcz eksplodował dobrym nastawieniem. Wdrapywało się aż miło!

Koniec sesji nie oznaczał jednak końca egzaminów. Pod koniec lutego przystąpiłem do państwowego egzaminu, Lekarskiego Egzaminu Końcowego. Jako jeszcze student nie nastawiałem się na jakiś zachwycający wynik, ale w ostatecznym rozrachunku udało się wykręcić ponad 90% i jeden ze stu najlepszych wyników w kraju! Tylu łez szczęścia jak wtedy nie wylałem dawno.

Po zdaniu LEK-u wybrałem się w pierwszą samotną wyprawę na beskidzki tysięcznik. Skromny piknik na podszczytowej polance na Ćwilinie był dla mnie największą nagrodą za pomyślne ukończenie przedostatniego semestru na medycynie. Tam też świętowałem pierwszą rocznicę mojej przygody z Beskidem Wyspowym i snułem plany na kolejne wojaże...

Końcówka lutego zbiegła się idealnie z Tłustym Czwartkiem. Tym razem dom wypełniły obłędne zapachy serowych oponek i pomarańczowego lukru.

Kwitnący dereń z przytupem obwieścił pełnię przedwiośnia. Pani Zima słabła z dnia na dzień...

Pierwsze cieplejsze popołudnia pozwalały na pierwsze obiady w ogrodzie. Zawsze powtarzam, że mam swoje trzy zwiastuny wiosny: pierwszy posiłek na zewnątrz, pierwsze pranie wywieszone na polu... 

...oraz pierwszy grill. Wiosną ten "naj" liczebnik zyskuje na wartości. Wieczorne koncerty kosów i drozdów dopełniały obrazu, a mnie wprawiały w niekończące się katharsis.

W tym roku wyjątkowo często spacerowałem po okolicy, zwłaszcza wczesnowiosenną porą. Ta cisza, te kolory, ta cała sielanka nie mogły mi wyjść z głowy. Odnalazłem tam pełnię wypoczynku i niezawodną ładowarkę do życiowych baterii.

Krocząc ścieżkami pobliskiego Podskala wspominałem swoje lata dziecięce, ale także na nowo odkrywałem jego nieoczywiste uroki. Ach, jak mi się teraz za tym zatęskniło! Niech już przyjdzie ten marzec...

W wolnych chwilach kierowałem się także do kuchni, by w jej zakamarkach próbować nowych przepisów i eksperymentować ze znanymi już smakami. Ziemniaczane bliny, specjał kuchni białoruskiej, wyjątkowo zatrząsnął moimi zmysłami. Nie mogłem zatem nie wstawić tej górnolotnie wyglądającej podróbki Gordona Ramsaya ;)

Dni mijały, słońca i kolorów przybywało, aż wiosna wystrzeliła swoją najwspanialszą formą. Kwitnąca grusza-staruszka, piastunka ogrodu, jest artystką kompletną. Razem z coraz weselszym nieboskłonem maluje niepojęte obrazy.

Gdybym mógł, to całą tę opowieść skleciłbym z wiosenno-letnich, kwiatowych zdjęć. Tak mógłby wyglądać każdy z 365 dni w roku.

Cały ogród tonął w nieskończoności barw i promieniach coraz wyżej szybującego słońca.

Polne śliwy także nie grzeszyły skromnością.

Wiosenny rozkwit nie pozwolił usiedzieć w miejscu, nawet mimo nadciągającego egzaminu z psychiatrii. A gdzież indziej ja bym mógł jechać? Wróciłem na Dział, na którym witałem rok 2025...

...zaprzyjaźniłem się z pewnym przesympatycznym psiskiem, którego na potrzeby życiowej fabuły nazwałem Ostry (warto spojrzeć na tabliczkę!)...

...a zaraz po zdobyciu 3/4 Korony Beskidu Wyspowego spałaszowałem najpyszniejszą focaccię domowej roboty, z pesto z czosnku niedźwiedziego, pomidorem i włoską wędliną. Chciałoby się rzec: la dolce vita!

Ogród mienił się przez moment w dziwacznych, ale jakże zachwycających formach tulipanów, których cebulki kupiłem zeszłej jesieni w lokalnym sklepie ogrodniczym. Ustawiając się do tych fotografii mógłby ktoś pomyśleć, że uprawiam jakąś ekstremalną gimnastykę na świeżym powietrzu!

W polach zaś nastał czas kwitnienia rzepaku. Czy ja muszę cokolwiek więcej pisać? Bajka!

Przełom kwietnia i maja był bardzo ważnym momentem dla mnie, ale i dla wielu mieszkańców Małej Ojczyzny. Po 3 latach udało się zakończyć remont kapliczki, którą w 1899 roku postawił mój prapradziadek, Wawrzyniec. Przed powrotem figury na swoje ukochane miejsce przy drodze, w budynku OSP odbyło się wyjątkowe spotkanie. Wszystkie spisane wcześniej dokumenty, aktualne na rok 2025 banknoty oraz okolicznościowe medale spakowano do złotej łuski, która pod fundamentami kapliczki stała się kapsułą czasu dla przyszłych pokoleń.

To popołudniowe spotkanie było dla mnie bardzo ważne z jeszcze jednego powodu. To właśnie wtedy, po raz pierwszy w swoim życiu, zobaczyłem z bliska rodzinny order Virtuti Militari. Odznaczenie to zdobył mój pradziadek, Piotr, za heroiczną postawę podczas wojny polsko-bolszewickiej w 1920 roku. Nigdy nie sądziłem, że dożyję takiego momentu, że dotknę tego niewielkiego krzyża wokół którego narosło mnóstwo historii i wręcz legend. Za każdą taką chwilę czuję ogromną wdzięczność.

Kolejne kilka dni minęło na stawianiu odnowionej kapliczki. Dzięki zaangażowaniu niezwykle sympatycznego i oddanego swojej pracy pana Eugeniusza, figura znów stała się niezawodną strażniczką całej okolicy.

Z oddaniem kapliczki wróciły także sąsiedzkie nabożeństwa majowe. Na jednym z nich towarzyszyła nam siostra zakonna, a jednocześnie organistka, z naszej parafii. Zwieńczeniem tego późnopopołudniowego śpiewania maryjnych pieśni była... okładka jednego z wydań lokalnej gazety! Wspaniale wspominam ten czas. Przy okazji polecam wrócić w wolnej chwili do odpowiedniego wpisu na blogu.

Wczesnomajowa pogoda skutecznie wywabiła mnie oraz dwójkę serdecznych znajomych ze studiów na niemal całodniową wyprawę w okolice Mszany Dolnej. Głównym celem stały się kolejne wyspowe wierzchołki, Ogorzała oraz Ostra. Czy będę wspominać wszystkie tegoroczne wypady w Beskidy? Oczywiście, że nie! Ale wyjątkowych chwil nie śmiałbym pominąć... a ten widok niewątpliwie należał do jednej z nich. Zakochałem się w nim od pierwszego wejrzenia i do dziś się podkochuję!

Na początku maja z wypiekami na twarzy wyczekiwaliśmy zakończenia konklawe i ogłoszenia wyboru nowego papieża. Rudi, jak na prawdziwego kanapowca przyszło, także nie krył swojego zainteresowania sprawą ;)

Jak maj, to oczywiście Eurowizja! Uważni czytelnicy pewnie już wiedzą, że jestem ogromnym fanem tego konkursu i każdą jego edycję śledzę z wielkimi pokładami ekscytacji. W tym roku mogliśmy kibicować fantastycznej Justynie Steczkowskiej, która pomimo 14. miejsca w finale pokazała klasę i profesjonalizm, a zwłaszcza tym, którzy w obecnej dobie social mediów pchają się w świat muzyki bez umiejętności, pracowitości i talentu.

W przyrodzie rzepakowe szaleństwo zdawało się nie mieć końca. Wojenny cmentarz płynący nad tą niezwykle promienną i niosącą nadzieję żółcią wyglądał jak z jakiegoś hollywoodzkiego filmu przyrodniczego...

Ostatnia sesja, a co za tym idzie koniec studiów zbliżały się wielkimi krokami. Nauczone przez pierwszą część dnia treści dzielnie powtarzałem i układałem w swojej głowie podczas wiejskich spacerów. Dla przewietrzenia umysłu niemal codziennie po godzinie 19:00 wychodziłem z domu i łapczywie czerpałem z potęgi Matki Natury. Ta niewinna rutyna bardzo mi pomogła w ostatecznym starciu z między innymi interną i pediatrią.

W takich właśnie chwilach znajdowałem ukojenie. Moje szare komórki mogły potem chłonąć wiedzę jak gąbka!

W przerwach od nauki zajadałem się także nieprzyzwoitymi ilościami truskawek od jednego z cichawskich gospodarzy. Nie wiem jak dotrwam do końca tej opowieści, tęsknota właśnie zżera mnie bezlitośnie od środka!

W połowie czerwca zaliczyłem ostatnie zajęcia na studiach. Po małej sesji zdjęciowej przed budynkiem szpitala pojawiły się pierwsze wzruszenia. Jak się potem okazało, jedne z wielu...

Z małymi wyrzutami sumienia i poczuciem niepewności, ale starałem się jak mogłem, by mimo nawału pracy przed ostatnimi egzaminami jakoś sensownie zorganizować sobie fragmencik luźniejszego, wolnego czasu. Kilka razy udało się zagrać w tenisa...

...w Noc Świętojańską odkrywaliśmy z bratem (w nieco zabawny sposób) drzemiące w nas słowiańskie dusze...

Nie mogło oczywiście zabraknąć zachwytów nad letnimi krajobrazami i złocącym się jęczmieniem. Nadejście lata, a wraz z nim pierwszych porządniejszych upałów dało mi solidnego kopa do dalszego działania! W końcu ubóstwiam ten czas bezgranicznie...

Pierwszy lipcowy dzień zawołał mnie na tyły ogrodu, by z młodziutkich wiśni-samosiejek
zebrać najpierwszy plon. Żywoczerwone, pełne rozkoszy owoce trafiły do kompotu oraz pomiędzy warstwy maślanego ciasta kruchego.

Ogród natomiast opanowały herbaciane róże, kwiaty mojego dzieciństwa i symbol pięknej, beztroskiej strony życia.

9 lipca oficjalnie ukończyłem kierunek lekarski na Uniwersytecie Jagiellońskim - Collegium Medicum. Ustny egzamin z pediatrii zdałem na piątkę i tak zaraz po wyjściu z gabinetu profesora tamtejszej gastroenterologii po policzkach spłynęły strugi łez szczęścia. Był to jeden z najpiękniejszych i najważniejszych momentów w całym moim życiu. Do dziś na samą myśl łapie mnie gęsia skórka!

Dwa dni później, równo w moje 25. urodziny, otrzymałem natomiast tytuł lekarza. Absolutorium w krakowskim Centrum Kongresowym z odebraniem specjalnej teki i szczerym uściskiem samego dziekana również zapamiętam chyba na zawsze. Dużo emocji i myśli przewijało się wówczas w mojej głowie: jak mógłbym podsumować przeszłość, jak widzę teraźniejszość i, przede wszystkim, jaki mam plan na przyszłość. Niepewność tkwi we mnie cały czas, a ja wciąż nie wiem jak ostatecznie poprowadzę tę drogę zwaną życiem. Wierzę, że 2026 rok przyniesie chociaż część odpowiedzi na te najtrudniejsze pytania, a ja z większą pewnością rzucę się w wir lekarskiej kariery.

Najważniejsze jednak, że mogłem w końcu bez wyrzutów sumienia zająć głowę innymi, może nieco bardziej przyziemnymi i błahymi sprawami. Dzień po absolutorium Iga Świątek zdobyła swój pierwszy tytuł na legendarnym Wimbledonie. Finałowa wygrana 6:0, 6:0 była pierwszą taką od 1988 roku i dopiero trzecią w całej historii dyscypliny. Tenis też od dawna ma specjalne miejsce w moim sercu, takie momenty wzruszają ogromnie.

Po ukończeniu studiów mogłem także wrócić na szlaki Beskidu Wyspowego! Panorama ze Śnieżnicy tylko upewniła mnie w przekonaniu, że beskidzka strzała Amora bezpowrotnie trafiła w moje serducho!

W letnim ogrodzie pielęgnowałem piękną przyjaźń z paziami żeglarzami, które każdego dnia bezwstydnie pokazywały swoje najcenniejsze atuty.

Pewnego razu zamarzyła mi się pobudka o 6:00 rano i wyprawienie śniadania pośrodku okolicznych pól. Wcześniejsze spacery rozgrzewały moją wyobraźnię do granic możliwości i takim sposobem ten z pozoru dziwaczny plan zrealizowałem. Wieczór wcześniej upiekłem sporą blachę cebularzy oraz jagodowych ciastek z białą czekoladą. Gdy tylko wstał nowy dzień do górskiego plecaka spakowałem te wszystkie pyszności, a wraz z nimi mój ulubiony kubek oraz termos wypełniony po brzegi chłodną kawą z mlekiem. Z takim niecodziennym ekwipunkiem ruszyłem przed siebie. Kilka minut po 6:00 rozłożyłem się przy nieco szerszej skarpie i z nieskrywanym zadowoleniem (i smakołykami w ręku) chwytałem każdą najdrobniejszą chwilę.

Na kolejnych spacerach zachwycałem się hojnością samotnej, zdziczałej mirabelki, której zdjęcia na tle pól pewnie już doskonale znacie. Podczas chyba zbyt łapczywego zbierania tych złotych śliweczek Matka Natura postanowiła mnie nieco pokarać, bo w pewnym momencie z niezauważonej przeze mnie wcześniej nory wyskoczył wyraźnie niezadowolony lis. Takich palpitacji serca jak wtedy to nie miałem chyba nigdy!

Wraz z początkiem ostatnich wakacji w życiu mogłem także wreszcie odwiedzić Wał-Rudę i tamtejszą drogę krzyżową szlakiem męczeństwa bł. Karoliny. Kolejne wspólne pielgrzymowanie z Basią Wójcik z "Pięciu pór roku" zwieńczył ten wspaniały podarunek, a mianowicie obraz przedstawiający ukochaną panoramę Beskidu Wyspowego. Basia jest prawdziwą cudotwórczynią, a zarazem wspaniałą przyjaciółką, na zawsze w moim sercu pozostanie jej dobroć wobec drugiego człowieka oraz szlachetność. W obecnych czasach tacy ludzie są największymi skarbami.

Lato w pełni, a niewielki lasek przy domu postanowił upiększyć się kilkoma podgrzybkowymi kępami. Jak się potem okazało, był to ostatni zdrowy rzut w moim zaciszu, bowiem jesienią wszelakie grzybki storpedowała paskudna zaraza.

Pięknych grzybów nie brakowało także na sierpniowych szlakach. W Beskidzie Wyspowym nadal nie ma zbyt wielu turystów, więc taki owocnik przy samej ścieżce nie był niczym nadzwyczajnym.

Licznik wierzchołków do Korony Beskidu Wyspowego nieubłaganie zbliżał się do tej wyśnionej czterdziestki. Sierpniowa aura, gorąca i sucha, sprzyjała kolejnym wędrówkom, a ja z tego korzystałem ile wlezie. Nawet jeśli trzeba było przedzierać się przez leśne gęstwiny i pokonywać wartkie potoki z urwaną podeszwą buta ;)

W minione lato odkryłem także autobusowe przejażdżki po beskidzkich okolicach. Często ruszałem do Wieliczki lub Krakowa i stamtąd łapałem busy zdążające ku Limanowej, Mszanie Dolnej lub Rabce-Zdrój. W pierwszym z wymienionych miasteczek zawsze ruszałem po symboliczną zapiekankę z budki nieopodal tamtejszego rynku. Wielu twierdzi, że limanowskie zapiekanki są najlepszymi w całej Polsce. Czy to prawda? Pewnie nie, ale o rozczarowaniach nie było mowy! Uwielbiam tak czasem wsiąść w autobus, czy pociąg i siedząc przy oknie ruszyć gdziekolwiek przed siebie. Może uda się to jeszcze powtórzyć przy okazji któregoś z weekendów!

Czas odpustu, który w mojej parafii przypada 15 sierpnia, obfitował w dary ogrodu. Niczym niepryskane ani nienawożone śliwy, jeżyny i białe winogrona wprawiały kubki smakowe w osłupienie. Jedni piekliby ciasta, gotowaliby kompoty, ale gdy do moich rąk trafiają takie cuda, to jakakolwiek obróbka staje się zbędna.

Długi sierpniowy weekend spędziłem u swoich przyjaciół w Gorlicach. Przez 3 dni udało nam się pochodzić po Magurskim Parku Narodowym, odkryć najładniejsze zakątki nokolicy oraz odwiedzić słynne miasto katów, czyli Biecz. Całości urlopu dopełniały wyborne śniadania i kolacje w stylu włoskim przez które zawsze się śmieję, że zostałem tam ugoszczony jak król! Za karczochy w oliwie od śródziemnomorskiej gospodyni i kiszone pomidory dałbym się pociąć nawet teraz!

Kolejny osiemnasty dzień miesiąca oznaczał kolejny wyjazd do błogosławionej Karolinki. Co ja mogę powiedzieć, po prostu uwielbiam tam regularnie powracać. Wał-Ruda stała się takim moim małym miejscem mocy i gdy tylko mam czas, to nie odpuszczam tej wyjątkowej okazji do pielgrzymowania. W 2025 roku wędrowałem tamtejszymi dróżkami aż 6 razy!

Końcówka sierpnia trwała w najpełniejszej zgodzie z prawdziwie letnią pogodą. Dzięki temu zbiegowi pomyślnych zdarzeń postanowiłem dokończyć dzieła i ostatecznie rozprawić się z Koroną Beskidu Wyspowego. Ostatnie 3 wyspy zdobyłem samemu, często bez żywej duszy na szlaku, co z jednej strony było okazją do solidnego resetu od głośnej i gwarnej codzienności, ale z drugiej budziło moje największe wewnętrzne lęki i strachy. Na Modyni, podczas chyba najlepszego górskiego wypadu w życiu, zachwycałem się baśniowymi panoramami...

...na Luboniu Wielkim pobiłem swój rekord w długości wędrówki, bo wówczas pokonałem za jednym zamachem prawie 20 kilometrów...

...a na stromych zboczach Lubogoszczy stawiałem swoje ostatnie kroki do wyspowej korony. Czterdzieste zdjęcie z charakterystyczną tabliczką wywołało lawinę wrażeń: od dumy i wzruszeń po tęsknoty i nostalgie. Jedno jednak wiem na sto, jak nie tysiąc procent: moja przyjaźń z Beskidem Wyspowym nie skończy się już nigdy!

W nagrodę za ukończenie tego wielkiego wyzwania kupiłem sobie w Mszanie Dolnej taki świetny kubeczek, a w krakowskim oddziale PTTK złożyłem książeczkę do weryfikacji i przyznania odznaki beskidzkiego rysia.

Pośród tych wyjątkowych, beskidzkich chwil udało mi się także ruszyć autobusem do Wadowic, do miasta naszego wielkiego papieża. Odwiedziłem tamtejszą bazylikę, po kilku latach ponownie zwiedziłem muzeum w domu rodzinnym Jana Pawła II...

...oraz oczywiście zjadłem papieską kremówkę! Rok 2025 uświadomił mnie w tym, że moja podróżnicza dusza nie potrzebuje żadnych długich, zagranicznych wojaży, by być w pełni szczęśliwą. W drobnostkach kryje się największa radość.

Przełom sierpnia i września upłynął pod znakiem ostatecznych rozstrzygnięć w sprawie rekrutacji na staż podyplomowy. Cały proces przebiegł pomyślnie i tak ze spokojną już głową mogłem zacząć przygotowywać się na podjęcie pracy w krakowskim szpitalu uniwersyteckim. Załatwianie ton potrzebnych dokumentów oraz nauka pod egzamin z zakażeń szpitalnych podkradły mi większą ilość czasu, ale bez przesadnego narzekania udało się sprawnie dopiąć wszystko na ostatni guzik. Resztki energii mogłem spożytkować na zachwyty na krakowskim marszu jamników w pierwszą niedzielę września...

...na szczery podziw nad wydarzeniem "Kronika Polska 1025-2025" organizowanym przez miasto Kraków z okazji 1000-lecia koronacji pierwszego polskiego króla, Bolesława Chrobrego...

...czy na kolejnych przyjemnych wycieczkach po Małopolsce. Przejazd regionalnym pociągiem do Tarnowa wisiał na liście planów od dawna i kompletnie nie żałuję, że postanowiłem go w końcu zrealizować. Tamtejszy ryneczek zauroczył mnie bardzo!

Dwa wrześniowe dni spędziłem u cioci, siostry mojego Taty, w Tomaszowie Mazowieckim. Spotkania rodzinne, choć w moim przypadku rzadkie, to jednak są ważnym punktem zaczepienia w tej ziemskiej wędrówce. Nie mogło się obyć bez wyciągnięcia zakurzonych albumów i przeżycia sentymentalnej podróży ku przeszłości, która w takiej formie już nigdy nie powróci...

Ostatek wakacji postanowiłem przeżyć w możliwie najlepszy sposób. Podróż linią A41 Małopolskich Linii Dowozowych z Myślenic do Limanowej zapamiętam jako wyjątkowo osobliwe i ciekawe doświadczenie. Tylko ja i kierowca, tylko niewielki busik i najbardziej pokrętna trasa dolinami Beskidu Wyspowego. Bilet wart 11 złotych zapewnił mi z milion radości, zaskoczeń i dziwot.

Ale nie tylko wygodnymi przejażdżkami człowiek żyje! Przed podjęciem pracy w szpitalu zaliczyłem jeszcze dwie solidne wędrówki po wyspach: wdrapałem się na Polczakówkę i Grzebień z Rabki-Zdrój...

...a także, razem z moją serdeczną sąsiadką Iwonką, na Pasierbiecką Górę i Kamionną, której niepozorny wierzchołek wieńczy nowa wieża widokowa. 

Drugą z wycieczek zwieńczyła wizyta w polecanej przez wielu knajpce w miejscowości Żmiąca. Tamtejsza baranina, dosłownie rozpływająca się w ustach, zdecydowanie zasługuje na swój własny kafelek w tej opowieści. Wspominam tutaj przeróżne elementy dnia codziennego, nawet te najzwyklejsze i najbardziej prozaiczne...

Celem ostatniego wakacyjnego spaceru stał się pałac Żeleńskich w pobliskich mi Grodkowicach. Mimo niedużej odległości, to jakoś ciągle nam z tym miejscem było nie po drodze. Ów trasę planowałem już z sąsiadkami od dłuższego czasu, ale jak to bywa... realizacja samego planu mocno kulała. W końcu jednak udało się przejść te kilka kilometrów i po raz setny odkryć uroki tego uroczego kompleksu.

Ostatni dzień ostatnich wakacji w życiu dał mi jakże upragnioną odznakę beskidzkiego rysia. Półtora roku zmagań, walki ze swoimi słabościami, niepewnościami, ale i wspaniałych wspomnień... tej przygody nie zapomnę nigdy!

1 października 2025 roku podjąłem pierwszą pracę w zawodzie lekarza. Trzynastomiesięczny staż podyplomowy rozpocząłem chirurgią urazową na oddziale ortopedii krakowskiego szpitala uniwersyteckiego. Nowa rzeczywistość szybko okazała się taką, o jakiej od dawna marzyłem!

Po zakończeniu drugiego dnia pracy szybko wróciłem do domu, przyszykowałem tort, napompowałem balony i urządziłem mojemu ukochanemu jamnikowi małą imprezę urodzinową. Dwunastolatek, jak widać na załączonym obrazku, opanował cały parkiet, a ja dziękowałem całemu wszechświatowi za tę najwspanialszą przyjaźń na świecie.

Wracając z pracy często wstępowałem do naszej wiejskiej świetlicy, by w obecności Matki Boskiej Niegowickiej odmawiać październikowy różaniec. W modlitwach zawsze brało udział 10-20 osób, a dzięki prośbie i uprzejmości pani Kazi miałem okazję spróbować swoich sił jako prowadzący. Ten rok wyjątkowo mocno zacieśnił moje relacje z Bogiem, ale o tym parę słów za dosłownie chwilkę...

Złota polska jesień nie nabawiła zbyt długo, ale i tak co nieco z niej wyłuskałem. Spontaniczny wypad do Rabki-Zdrój w jeden z wolnych dni i długi spacer po tonącym w żywych barwach parku stanowią tego idealny dowód! Jednodniowe wycieczki po Małopolsce kompletnie odmieniły w tym roku moje podróżnicze priorytety. Mi więcej do szczęścia naprawdę już nie potrzeba... 

Listopad przywitał nas zaskakująco, bo słońcem, błękitem nieba i niemal dwudziestką na termometrach! Człowiek łudził się, że ta przyjemna aura utrzyma się dłużej...

...ale nic bardziej mylnego. Dosłownie kilka dni później Matka Natura bezpowrotnie przeszła w tryb listopadowej słoty i wszędobylskiej szarzyzny. W Święto Niepodległości odwiedziłem nasz lokalny cmentarz z czasów I wojny światowej, by uczcić pamięć poległych w walce za Ojczyznę...

...a później, kompletnym przypadkiem, śpiewałem z całych sił na koncercie Maryli Rodowicz na krakowskim rynku. Przekonałem się wówczas na własnej skórze, że życie potrafi zaskakiwać jak nic innego!

Końcówka jedenastego miesiąca podarowała nam pierwszy atak zimy w sezonie. Świat zamienił się na kilka dni w praktycznie bezbarwną, jednolitą masę, która w połączeniu z ciągłym zachmurzeniem stawała się trudna do przetrawienia. Nawet rumiane jabłuszka na polu sąsiadów nie pomogły...

Grudzień na szczęście uporał się z tymi śniegami, a w ramach rekompensaty nie szczędził na spektaklach podczas zachodów słońca. Te grudniowe są moim zdaniem zdecydowanie najpiękniejsze.

Tegoroczny Adwent przeżyłem zupełnie w inny sposób niż dotychczas. Jak już wspominałem, 2025 rok bardzo zacieśnił moje relacje z Bogiem. Udało mi się w odpowiedni sposób przetasować swoje priorytety, w wyniku czego uświadomiłem sobie co tak naprawdę jest ważne w życiu. Na roratnich mszach bywałem codziennie. Te duchowe spotkania umocniły te fundamenty niczym najsilniejsze na rynku spoiwo. Kolejny przełom i sukces z którego jestem szczerze dumny. Oby 2026 rok tego nie popsuł.

Grudniowa pogoda pozwoliła mi na pomyślne zakończenie drugiego sezonu w Beskidzie Wyspowym. W tym zachodzie słońca, za tymi wszystkimi ośnieżonymi szczytami Tatr zostawiłem swoje podziękowania za kończący się właśnie rok, ale także marzenia, plany i postanowienia na ten, który lada chwila ma nadejść...

Ostatnia tegoroczna wizyta w tamtych rejonach podarowała mi spektakularny widok na to słynne morze mgieł. Ciężkie chmury przewalały się między dolinami, a Beskid Wyspowy mógł udowodnić całemu światu słuszność swojej unikatowej nazwy. Takie prezenty od Mikołaja mogę brać w ciemno!

I tak o to statek zwany życiem znów dopłynął do bożonarodzeniowego portu. Tegoroczną choinkę ubraliśmy w ciepłe, jednolite światło oraz rudawe, pękate bombki. I szczerze? Zachwycam się tym końcowym efektem do teraz. Piękniejszej chyba jeszcze nie miałem...

Święta miałem pierwotnie spędzić samemu. Od śmierci Mamy nie jest to dla mnie jakiś ewenement, ot taka kwintesencja samotnego życia. Zacząłem nawet lepić pierogi z farszem ze słodkiej kapusty, na który przepis dostałem od naszej Basi. Wyszły wyborne i bez cienia wstydu przyznam, że Wigilii nie dotrwały!

Ostatecznie jednak wigilijny wieczór oraz całe popołudnie w pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia spędziłem u moich sąsiadów, których z czystym sumieniem mogę nazwać najlepszymi w całym świecie. Wiele im zawdzięczam. Gdy egzaminy na ostatnim roku studiów wkraczały w swoją najcięższą fazę, to zawsze mogłem liczyć na wsparcie i liczne zaproszenia na obiad, bym chociaż gotowaniem nie musiał zawracać sobie głowy. Popołudniowe kawki, długie spacery po wsi i wspólne jazdy do ulubionego marketu stały się już naszą wspólną tradycją. Dzięki ich bliskiej obecności ta wspomniana sekundę temu samotność staje się całkiem znośna, a codzienność- jako tako kompletna.

Bożonarodzeniowy obiad zamienił się w pole niekończących się pyszności, gier planszowych i kreatywnych zabaw takich jak czółko. W radosnej atmosferze dotrwaliśmy do bardzo późnych godzin wieczornych. Jeszcze raz Wam dziękuję za tak piękne zwieńczenie 2025 roku!



Kilkaset słów później mogę ostatecznie spiąć klamrą kończący się, 2025 rok. Z kilku powodów przełomowy, pełen słodkich i kolorowych chwil, ale co najważniejsze: przeżyty w zdrowiu i wystarczającym dostatku. Wiadomo, że nie wszystko było idealne. Wiadomo, że lepsze sytuacje nieustannie przeplatały się z tymi gorszymi i trudniejszymi. Ja wychodzę jednak z takiego założenia, że wspomnienia warto wypełniać tym, co dobre i pozytywne. Goryczy nie ma co w sobie trzymać...


Na sam koniec chciałbym życzyć Wam, drodzy czytelnicy, wszystkiego wspaniałego na nowy, 2026 rok. Cieszmy się każdym dniem, dostrzegajmy małe rzeczy, które mogą być źródłem radości i zadowolenia z życia. Starajmy się panować nad tą szalenie pędzącą codziennością, tak by jej kaprysy nie niszczyły bezpowrotnie naszego wewnętrznego dobra. No i oczywiście zdrowia, bo gdy zdrowie dopisuje to z resztą idzie sobie jakoś poradzić! 


Pozdrawiam serdecznie i do napisania! :)

Komentarze

  1. Ciekawy rok miałeś:) Gratulacje -studia za Tobą a przed Tobą nowe
    Pięknego Nowego Roku

    OdpowiedzUsuń
  2. Maks, cudowne podsumowanie roku. Zachwyca mnie to, że potrafisz zatrzymać w fotografii piękne miejsca i ludzi. Że doceniasz piękno otaczającej przyrody, nowe smaki. Masz starą duszę i dojrzałość, której często brakuje ludziom w różnym wieku. Nie zmieniaj się, tego Ci życzę i niech dobrzy ludzie zawsze Cię otaczają :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Bardzo dziękuję za każdy pozostawiony komentarz!

ZAPRASZAM NA MOJEGO DRUGIEGO BLOGA... O NAJPIĘKNIEJSZYCH, BESKIDZKICH WĘDRÓWKACH

ARCHIWUM POSTÓW

Pokaż więcej

Translate

Obserwatorzy Bloga

Dziękuję za każdy głos! To mnie motywuje!

Moi psi strażnicy: Rudi (2013-) i Berek (2005-2022)

Kategorie

Podróże W moim ogrodzie Małopolskie Góry Beskid Wyspowy Moja poezja Ptaki Beskidy Pola Wiersze wiosna życzenia Zima Kraków 2017 Rośliny Spacer Grzyby Kwiaty Rynek Jesień 2016 Zamek Grusza święta 2019 Lato Wiersz Wyniki wakacje Las Przemyślenia Rudi Wieś wielkanoc Boże Narodzenie Ciasto Podróż Roku podsumowania Cmentarz Dobczyce Inne Kościół Motyle Studia Zachód Słońca 2018 Blog Urodziny Kot Nowy Rok Skansen Ssaki Wspomnienia 3. urodziny Konkurs Lasek Lekarski Mama Moje przygody Owady Planty Podziękowanie Polska Rocznica W moim domu 2020 Kapliczka Kiki Opowiadanie Pies Pole Ruiny zamku Rzeka Sentymenty Maksa Wiosenno-letnie wyzwanie u Maksa Zalipie Żonkile Artystycznie Chatki Chmury Cudo Historia Jedzenie Koronawirus Leśniczówka Malowane Niebo Puszcza Statystyki Staw Tata Tenis Tulipany Wał Ruda Wschód Słońca Wspomnienie Wyzwanie urodzinowe Zjawiska pogodowe Śmierć 2021 Basia Wójcik Bez Candy Chinkali Cichawa Czosnek niedźwiedzi Droga Fiołki Jabłoń Jan Paweł II Katedra Lanckorona Listopad Luty Maj Majówka Medycyna Nauka Niepołomice Owoce Panorama Pieniny Plany Pomniki Prezent Przedwiośnie Przepis Ratusz Rozdanie Rzepak Sesja Sierpień Skalniak Szlak Wieża Zioła Śnieg Bałtyk Bitwa Bochnia Brzozy Budleja Czarny bez Dolina Raby Dwór Dynia Jezioro Karolina Kózkówna Kartki Kazimierz Wielki Krajobraz Krokusy Krościenko Lipa Matura Morze Mury Muzeum Obraz Opowieść Pałac Paź królowej Pielgrzymka Pierniczki Podskale Polskie bociany Pomnik Pomorskie Pomorze Przebiśniegi Raba Rower Ruduś Różaniec Stare Miasto Szpital Słońce Talent Trzy Korony Wawel Wielkopolskie Wisła Wrocław Wycieczka Wypieki Zachwyt Zbiorniki Zboża Ziarnopłony Zielono przyroda ptaki na flagach wielka sobota zdjęcia Ścieżka Śląskie Święto Niepodległości 2023 4. urodziny 5 miejsc Agnieszka Radwańska Akademia Muzyczna Aleja Gwiazd Babia Góra Bazylea Bałwan Berek Biedronka Bieszczady Bocian Bociany Boże Ciało Budki COVID-19 Choinka Clematisy Dolina Prądnika Dolnośląskie Domek Droga krzyżowa Drzewa Dunajec Ferie Gady Gotowanie Gołoborze Grodkowice Grota Grudzień Hel Hiacynty Jagodzianki Jarmark Kasztany Kazimierz Klasztor Klomb Kolory Kościół Mariacki Krzewy Krzyż Kukurydza Lipiec Lipnica Murowana Lourdes Marysieńka Miłość Mniszek lekarski Moje zdrowe życie Morwa Most Niedzica Nowodworek Odlot Ogród Ojców Opis Ostrów Lednicki Oznaki wiosny Palma Pandemia Papierówka Papież Papuga Październik Pisklęta Pięknie Plaża Podziemia Powiśle Dąbrowskie Praktyki Procesja Przygotowania Przyjaciele Pytania Refleksje Rogale świętomarcińskie Ruiny Rzeźby Różaneczniki Rękodzieło Sanktuarium Sielanka Spotkanie Stokrotki Sukiennice Sylwester Syrop Szczawnica Szpaki Słonecznik Trasa Ukraina Warzywa Wierzby Wiązanki Wojna Wspaniałe Wyprawy Zabawa Zadanie od Maksa Zdrowo Ziemia Dąbrowska Zmiany jaszczurki jeże purchawice sierpówki Łysa Góra Ślimaki Średniowiecze Święconka Żniwa 10 lat 100000 2015 3 maj 5. urodziny 6. urodziny 7. urodziny 8 lat 9 lat Akrostych Album Alfa Altana Amfiteatr Anna Arthur Wellesley Artykuł BMI Balon Bazie Bazylia Bazylika Bałwankowo Berberysy Bezsenność Biało Biało-czerwone Biologia Bitwa pod Grunwaldem Bizony Bobolice Bobry Bogatka Brusznica Brzozowisko Buraki Bury Bułki Błękit Cele Chabówka Chaczapuri Chaos Chemia Chełm Chleb Chrząszcz Ciastka Ciastka orzechowe Ciężkowice Clafoutis Czarny Staw Czechy Czerwiec Częstochowa Część I Człowiek Dalgona Dawne dzieje Diabelski Kamień Diablak Dla artystów Dla kucharzy Dla poetów Dmuchawiec Dobro Docenione Dolina Białego Drożdżowe Drzewo Dutch baby Dyskusja Dzieciństwo Dziewięćsił Dzień Mamy Fontanny Fotografia Francja Galette des rois Gdańsk Gdów Geografia Gniezno Gondola Gorce Gostynin Gołąb Goździki Grodzisko Grunwald Gubałówka Gwiazdy betlejemskie Góra Skrzynecka Góra Zamkowa Górki Góry Świętokrzyskie Głosowanie Horiatiki Huragan Huśtawka Iglaki Illzach Info Ja w Kuchni Jacuś Jadłospis Jajka Jarmuż Jasna Góra Jednosiwy Jerozolima Jesienne dary ogrodu Jesiony Jezioro Czchowskie Jezioro Dobczyckie Jezioro Rożnowskie Jiaogulan Jubileusz Język polski Kalorie Kalwaria Kanie Karmniki Kawa Kawiarnia Klucz do matury z biologii Koktajle Kolejka Kolekcja Kompot Kompozycja Komunia Święta Konfederacja barska Konie Konkurs Palm Wielkanocnych Kopiec Kraka Korona zapory Kraków-Łagiewniki Krogulec Krowa Krupówki Krzesławice Krzewuszki Krzywa Wieża Krzyż Milenijny Krzyżacy Krzyżówki Książka Księżyc Kuchnia Kujawsko-pomorskie Kundel Kura Kurczak Kurozwęki Kwarantanna Kwiecień Kładki Latarnia Lednica Legendy Lenistwo Lilak Lipnica Literatura London Eye Londyn Lot Lubczyk Lwów Majeranek Makro Marchew Marzec Marzenia Mazowieckie Mazurek Medugorje Melisa Melsztyn Mgła Michałki Mikołaj Kopernik Mirów Misje Mięta Mniszki Mogielica Moi Przyjaciele Molo Monety Mróz Muchomory Muchołówka szara Mural Naleśniki Niebieski Niedziela Palmowa Niegowić Noc Norbertanki Nowy Wiśnicz Obserwacje Odpoczynek Odpowiedzialność Ogień Ojcowski Park Narodowy Olimpiada Omega Opactwo Opole Opolskie Opowieści Oregano Orzechy Ostrów Tumski Owca PDMD Parowar Patriotyzm Pelargonie Pietruszka Piwonie Pizza Plac św. Piotra Plebiscyt Pliszki Pociąg Podbiały Podgrzybki Podhale Podkarpackie Podróż pięciolecia Podziw Pokazy Polecie Pomnik św. Floriana Pomoc Pory roku Potok Powieść Pozdrowienia Poziomki Poznań Praca Praga Prom Prośba Przed Sylwestrem Przemijanie Przerwa Przygoda Przyszłość Pszczoła Pucuś Pustelnia Płazy Radość Rejs Rokitnik Rozmaryn Rożnów Rukola Rzadkie Rzeźbiarstwo Rzym Rękawka Rżysko Samosy Sanki Sałatka Seler Sernik Sezon karmnikowy Sierpówka Sir Siła Skamieniałe Miasto Skałka Skocznie Smoleń Sopot Spisz Spokój Stajnia Staropolskie Stetoskop Styczeń Szacunek Szałwia Szczaw Szczepienia Szczepionka Szczepmy się! Szczerze Szczypiorek Szkoła Szlak Orlich Gniazd Szron Szwajcaria Sól Słowacja Słowianie Taize Tamy Tatry Tatrzański Park Narodowy Teatr Topola Toruń Tradycje Tropsztyn Tropy Turbacz Tymianek Ulubione Urbi et Orbi Uście Solne Wadowice Waga Warmińsko-Mazurskie Warsztat Wata cukrowa Watykan Wellington Arch Westerplatte Wetlina Widoki Wielka Brytania Wiewiórka Wieżyca Wigilia Wiszące mosty Witacze Wodospad Wow Wprowadzenie Wrzos Wyjazd Wytrzyszczka Wyzwanie Włochy Włóczęga ZOO Zakopane Zapora Zapowiedź Zasady Zawilce Zawoja Zaćmienie Zaćmienie Księżyca Zbiórka Zdjęcie Zegar Zwierzęta Zwyczaje Złoto dzwoniec filmy kosy magiczny czas porządki rudziki van Gogh Łatwe w uprawie Ławka Łąki Śliwa Ślęża Święci Świętojański Świętokrzyskie Święty Krzyż śpiew śpiew dzwońca św. Szymon święty Mikołaj Żołnierze i polegli Żurawki

Prawa autorskie

Wszystkie moje teksty i zdjęcia na blogu "Świat z mojej perspektywy" są chronione prawem autorskim na mocy: Dz. U. 1994 nr 24 poz. 83, Ustawa z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Wykorzystanie ich wymaga mojej zgody!

Agregator blogów przyrodniczych

Rozdane, powędrowało do Janeczki z Chwil Wytchnienia!

Rozdane, powędrowało do Jadzi Kluczyńskiej!

TUTAJ ZAGLĄDAM