Podróże #35: Sopockie Grodzisko i skrawek Bałtyku
Witam Was wszystkich bardzo serdecznie!
Pojutrze zabrzmi pierwszy dzwonek, a w raz z nim powrót do szkolnej, wymagającej rzeczywistości. Nowe wyzwania, zadania, więcej materiału do przerobienia i nauczenia... druga klasa liceum na pewno będzie jedną z trudniejszych, jak nie najtrudniejszych na dotychczasowej drodze. Jeśli chodzi o blog, to będę się starał bywać tu często, choć sam wynik i poprawność tych słów będzie uzależniony od czasu, który mi zostanie, ale też chęci.
Ale jeszcze zostało mi 1,5 dnia, więc chciałbym dziś pokazać i nieco przedstawić dwa magiczne miejsca w Sopocie - Grodzisko, a także molo z bałtycką wodą i piaskiem wokół.
Z Gdańska, w którym mieliśmy nocleg (szczegóły - KLIK), do Sopotu można dostać się na wiele sposobów, jednak najpopularniejsze są dwa: pociąg SKM, którym do celu dotrzemy w jakieś 20 min. lub pieszo, co zajmie około trzy godziny.
My, aby nie tracić czasu, wybraliśmy tę pierwszą opcję, czyli Szybką Koleją Miejską do sopockiego centrum.
Zaraz po wyjściu z dworca naszym oczom ukazał się Kościół św. Jerzego z 1901 roku. Ta neogotycka świątynia służyła do użytku wiernych wyznania ewangelickiego do końca II wojny światowej, kiedy to 8 maja 1945 r. przekazano ją polubownie na potrzeby duszpasterstwa wojskowego Kościoła rzymskokatolickiego z przeznaczeniem na kościół garnizonowy i szkolny.
Obok kościoła swój początek ma słynny "Monciak", czyli ulica Bohaterów Monte Cassino, prowadzący pod sopockie molo. Miliony osób rokrocznie przemierza tą siedemsetmetrową trasę, aby dotrzeć przed oblicze ukochanej, lecz czasem niespokojnej i groźnej potęgi - Bałtyku. Zarówno z jednej, jak i z drugiej strony ulicy rozciągają się długie pasy restauracji, kawiarni, kiosków i sklepików z pamiątkami.
Szczerze powiedziawszy, to nie lubię takich miejsc: przeludnionych i z ogromną ilością punktów gastronomicznych. Tak samo z zakopiańskimi Krupówkami, jak cieszy mnie każda wizyta w Zakopanem, tak Krupówek nie znoszę.
Gdzieś tak w połowie Monciaka odchodzi ulica Jana Jerzego Haffnera. I nie byłoby nic w niej ciekawego, gdyby nie to, co kryje na swoim końcu, a mianowicie Skansen Archeologiczny - Grodzisko. Po zakupie biletów w pawilonie obok, powędrowaliśmy kamienistą ścieżką na dość wysoki, jak na morskie wybrzeże, pagórek. Na jego szczycie przywitała nas drewniana brama, a za nią niewielkie grodzisko, czyli pozostałość po osadzie obronnej, czyli grodzie. Datowane jest ono na VIII-IX wiek, a więc na czasy wczesnopiastowskie. Nastroju skansenowi dodaje buczyna rosnąca wokół, a także panująca wszędzie cisza i spokój, które przerywały co jakiś czas beczenie kóz i miauczenie puszystego, ogromnego kota.
W jednej z chatek wisiały na wieszakach stroje z tamtej epoki, a o ściany oparte były hełmy, miecze, tarcze. Jako że nie było nikogo, postanowiliśmy przebrać się za wojów Mieszka I i porobić sobie parę zdjęć. Efekt? Zobaczcie sami, dla mnie, ta chwila będzie niezapomniana.
18:00 minęła, grodzisko zamknięto, więc korzystając z pięknego popołudnia, ruszyliśmy w kierunku molo. Bilet za wejście dość drogi, bo 8 zł za osobę, ale opłaca się, widoki rekompensują każdą cenę. Sopockie molo jest najdłuższym w Polsce, mierzy bowiem ponad 510 m długości! Budowę ukończono w latach 30. XX wieku przed II wojną światową, a dziś jego patronem jest nasz ukochany papież - św. Jan Paweł II.
Po zejściu z molo, ruszyliśmy w kierunku plaży. Złoty piasek, kolorowe muszelki i bursztyn zakryte pod jego ziarenkami, a w końcu chłodne, niewielkie fale niesione przez polskie morze. Wzdłuż Bałtyku szliśmy dobry kilometr, podziwiając bitwę barw na niebie, ogromne piaszczyste budowle wzniesione obok, smukłą latarnię otoczoną przez miejską zieleń, potęgę Bałtyku, rybackie łodzie cicho stojące na granicy morza i lądu, a także wyrzucone na brzeg chełbie siejące postrach wśród małych plażowiczów, ale też ich rodziców, choć niesłusznie, bo bałtyckie meduzy nie zrobią krzywdy!
Cudny czas...
Nasze polskie wybrzeże jest przepiękne, wystarczy tylko spojrzeć na nie dobrym okiem. Kolejne relacje już wkrótce...
Na sam koniec chciałbym bardzo Was zaprosić do obserwowania bloga i mnie na social media, gdzie jestem dostępny częściej:
Pojutrze zabrzmi pierwszy dzwonek, a w raz z nim powrót do szkolnej, wymagającej rzeczywistości. Nowe wyzwania, zadania, więcej materiału do przerobienia i nauczenia... druga klasa liceum na pewno będzie jedną z trudniejszych, jak nie najtrudniejszych na dotychczasowej drodze. Jeśli chodzi o blog, to będę się starał bywać tu często, choć sam wynik i poprawność tych słów będzie uzależniony od czasu, który mi zostanie, ale też chęci.
Ale jeszcze zostało mi 1,5 dnia, więc chciałbym dziś pokazać i nieco przedstawić dwa magiczne miejsca w Sopocie - Grodzisko, a także molo z bałtycką wodą i piaskiem wokół.
Z Gdańska, w którym mieliśmy nocleg (szczegóły - KLIK), do Sopotu można dostać się na wiele sposobów, jednak najpopularniejsze są dwa: pociąg SKM, którym do celu dotrzemy w jakieś 20 min. lub pieszo, co zajmie około trzy godziny.
My, aby nie tracić czasu, wybraliśmy tę pierwszą opcję, czyli Szybką Koleją Miejską do sopockiego centrum.
Zaraz po wyjściu z dworca naszym oczom ukazał się Kościół św. Jerzego z 1901 roku. Ta neogotycka świątynia służyła do użytku wiernych wyznania ewangelickiego do końca II wojny światowej, kiedy to 8 maja 1945 r. przekazano ją polubownie na potrzeby duszpasterstwa wojskowego Kościoła rzymskokatolickiego z przeznaczeniem na kościół garnizonowy i szkolny.
Obok kościoła swój początek ma słynny "Monciak", czyli ulica Bohaterów Monte Cassino, prowadzący pod sopockie molo. Miliony osób rokrocznie przemierza tą siedemsetmetrową trasę, aby dotrzeć przed oblicze ukochanej, lecz czasem niespokojnej i groźnej potęgi - Bałtyku. Zarówno z jednej, jak i z drugiej strony ulicy rozciągają się długie pasy restauracji, kawiarni, kiosków i sklepików z pamiątkami.
Szczerze powiedziawszy, to nie lubię takich miejsc: przeludnionych i z ogromną ilością punktów gastronomicznych. Tak samo z zakopiańskimi Krupówkami, jak cieszy mnie każda wizyta w Zakopanem, tak Krupówek nie znoszę.
Gdzieś tak w połowie Monciaka odchodzi ulica Jana Jerzego Haffnera. I nie byłoby nic w niej ciekawego, gdyby nie to, co kryje na swoim końcu, a mianowicie Skansen Archeologiczny - Grodzisko. Po zakupie biletów w pawilonie obok, powędrowaliśmy kamienistą ścieżką na dość wysoki, jak na morskie wybrzeże, pagórek. Na jego szczycie przywitała nas drewniana brama, a za nią niewielkie grodzisko, czyli pozostałość po osadzie obronnej, czyli grodzie. Datowane jest ono na VIII-IX wiek, a więc na czasy wczesnopiastowskie. Nastroju skansenowi dodaje buczyna rosnąca wokół, a także panująca wszędzie cisza i spokój, które przerywały co jakiś czas beczenie kóz i miauczenie puszystego, ogromnego kota.
W jednej z chatek wisiały na wieszakach stroje z tamtej epoki, a o ściany oparte były hełmy, miecze, tarcze. Jako że nie było nikogo, postanowiliśmy przebrać się za wojów Mieszka I i porobić sobie parę zdjęć. Efekt? Zobaczcie sami, dla mnie, ta chwila będzie niezapomniana.
18:00 minęła, grodzisko zamknięto, więc korzystając z pięknego popołudnia, ruszyliśmy w kierunku molo. Bilet za wejście dość drogi, bo 8 zł za osobę, ale opłaca się, widoki rekompensują każdą cenę. Sopockie molo jest najdłuższym w Polsce, mierzy bowiem ponad 510 m długości! Budowę ukończono w latach 30. XX wieku przed II wojną światową, a dziś jego patronem jest nasz ukochany papież - św. Jan Paweł II.
Skwer Kuracyjny przy wejściu na molo |
Statek "Pirat" |
Widoki z sopockiego molo |
Po zejściu z molo, ruszyliśmy w kierunku plaży. Złoty piasek, kolorowe muszelki i bursztyn zakryte pod jego ziarenkami, a w końcu chłodne, niewielkie fale niesione przez polskie morze. Wzdłuż Bałtyku szliśmy dobry kilometr, podziwiając bitwę barw na niebie, ogromne piaszczyste budowle wzniesione obok, smukłą latarnię otoczoną przez miejską zieleń, potęgę Bałtyku, rybackie łodzie cicho stojące na granicy morza i lądu, a także wyrzucone na brzeg chełbie siejące postrach wśród małych plażowiczów, ale też ich rodziców, choć niesłusznie, bo bałtyckie meduzy nie zrobią krzywdy!
Cudny czas...
Sopocka latarnia morska |
Nasze polskie wybrzeże jest przepiękne, wystarczy tylko spojrzeć na nie dobrym okiem. Kolejne relacje już wkrótce...
Na sam koniec chciałbym bardzo Was zaprosić do obserwowania bloga i mnie na social media, gdzie jestem dostępny częściej:
- Facebook: https://www.facebook.com/swiatzmojejperspektywy/?ref=br_rs
- Instagram: @wayferer_ms
- Snapchat: @maks117
Extra pobyt nad morzem.
OdpowiedzUsuńWarto chociaż trochę czasu tutaj spędzić, woda działa tak relaksująco :-)
w Sopocie byłam bardzo dawno temu i na pewno bardzo sie zmieniło;0
OdpowiedzUsuńAle wspaniała wycieczka! :)
OdpowiedzUsuńPiękne miejsca, jeszcze tam nie byłam. Życzę Ci wielu sukcesów w nadchodzącym roku szkolnym.
OdpowiedzUsuńZgadzam się, Max, cudowny czas... Piękne zdjęcia z fantastycznych miejsc :) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPs. nie pamiętam, czy pisałam- przesyłka dotarła, dziękuję ;)
No proszę. Wczoraj tam sobie wędrowałam. :) Ludzi już mniej zdecydowanie.
OdpowiedzUsuńAle nie wiedziałam, że grodzisko teraz takie wypasione, pamiętam je z czasów, gdy nic tam nie było.... i wchodziło sie za free. Pozdrawiam i dobrego roku Ci życzę.
Kolejna niezwykła fotorelacja.
OdpowiedzUsuńPowodzenia w nowym roku szkolnym, na pewno będzie on dla Ciebie pasmem sukcesów.
Pozdrawiam.
Oglądając Twoje zdjęcia zatęskniłam za morzem. Ostanio moje urlopowe wyjazy są bardziej w kierunku gór. Bardzo fajna relacja !
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło !
Maks, dzieki za tego posta, w zyciu bym sie nie domyslialm, ze takie grodzisko jest w Sopocie!
OdpowiedzUsuńPowodzenia w nowym roku szkolnym!
Przywołałeś wspomnienia! :) Studiowałam w Gdańsku, a mieszkałam w Sopocie w akademiku! Ukochany, poczciwy "Monciak" :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy wpis :)
OdpowiedzUsuńWieki nie byłam w Sopocie. Super się ogląda te zdjęcia. Miło wspominam wycieczkę do Sopotu.
OdpowiedzUsuń