Czas zaskoczeń
Witam wszystkich bardzo serdecznie!
Kalendarze po raz n-ty pożegnały jeden miesiąc, kwiecień, a z nową nadzieją i szczerą radością powitały kolejny, maj. Ta zmiana przebiegła jednak bez większych fajerwerków, przemknęła raczej niepostrzeżenie, no chyba, że komuś podarowała ona długi, bo trzydniowy weekend. Czas epidemii trwa, choć z dnia na dzień czuje się, iż ten ogromny ciężar powstały w pierwszych marcowych dniach zaczyna się powoli burzyć. Teraz tylko liczyć, że poluzowanie restrykcji nie wpłynie na społeczeństwo jak magiczny pstryczek wypędzający wszelkie istnienie z czterech ścian... ale także wierzyć, że to, co najgorsze już za nami.
Kiedyś już pisałem o tym, że ten człowieczy letarg zupełnie nie wpływa na Matkę Naturę, a wręcz przeciwnie - czyni ją wolniejszą, daje jej większe pole do popisu, pomaga jej wręcz pokazać wszelkie atuty. Co najważniejsze jednak, przynajmniej w moim ogrodzie, troszczy się ona o nas, o maluczkich elementach gargantuicznego wszechświata i chce wynagrodzić choć troszeńkę wszelkie troski, zmartwienia, niepewności.
Przełom kwietniowo-majowy przyniósł w ogrodzie kilka miłych, pozytywnych zaskoczeń. Pierwszym z nich był o ile dobrze pamiętam nieduży krzew rokitnika, który kilka lat temu zakupiłem w szkółce roślin prężnie działającej w okolicy. Dotychczas rokitnika znałem jedynie z kilku atlasów roślin, które uzupełniają część jednej z moich półek w pokoju, a także z kołobrzeskiej plaży, przy której rosną one nagminnie zachwycając sinymi, gęsto poutykanymi listkami oraz jaskrawoczerwonymi gronami maleńkich, ale jak zdrowych owocków. Każdego roku krzaczek przybierał w siłę, jednakże dopiero tej wiosny po raz pierwszy ukazały się światu niepozorne, brązowe kwiaty, kwiaty przypominające bardziej zeschłe łuski z poprzedniej jesieni niż coś z czego ma się zrodzić w niedalekiej przyszłości kolorowa jagódka.
Obok rokitnika, jak na drożdżach rośnie młode drzewo morwowe, które wsadziłem do ogrodu w tym samym bodajże roku, co poprzedniego bohatera. Stwierdziłem, że jeśli rokitnik zakwitł, to może i morwa poszła w jego ślady... i nie pomyliłem się! W bliskim sąsiedztwie zielonożółtych, soczystych listków z gałązek wysypały się liczne charakterystyczne zawiązki morw, które już niebawem przeobrażą się w kremowe maleństwa pełne słodyczy i zdrowia.
Owocową trójcę zamyka mała jabłoń, papierówka, którą udało mi się zdobyć poprzedniej jesieni i od tamtej pory egzystuje w swoim tempie w jednym z naroży lasku, otoczone z trzech stron świata zimozielonymi żywotnikami. Jakież było moje zdziwienie, gdy drzewko, jeszcze chudziutkie, delikatne, przyzdobiło kilka dni temu końce wszystkich swoich gałązek, których jest dokładnie siedem, kępkami bladoróżowych kwiatów, które na tle ciemniejszego żywopłotu poprzetykanego gdzieniegdzie wszędobylskim zielem glistnika wyglądają niczym najpiękniejsze obłoczki.
Któż nie pamięta bowiem z dawniejszych, a może i obecnych, czasów tego wyjątkowo słodkiego smaku papierówek zjadanych zaraz po zerwaniu ich z rozłożystego, starego drzewa obmalowanego wapnem...
Lilak rosnący przy brzozowym płocie po drugiej stronie ogrodu również pozytywnie zaskoczył tej wiosny i również pochwalił się swoim pierwszym kwieciem, kwieciem o najcudowniejszej woni. Nikt za bardzo nie wie, skąd i dokładnie kiedy pojawił się owy bez, zapewne jest to samosiejka od nieistniejącego już poprzednika zdobiącego niegdyś teren przy starej, drewnianej studzience. Młoda roślina nikomu nie wadziła, więc tak z roku na rok, często w zapomnieniu, rosła w siłę, aż tego roku przyniosła ogrodowi dawkę najsłodszych zapachów, zapachów tak kojarzonymi z wiejskimi kapliczkami i nabożeństwami majowymi przy nich odprawianymi... w tym roku majówek przy nich nie będzie i aż ciężej na sercu na samą myśl o tym.
Nic, tylko cieszyć się z darów natury i być za nie wdzięcznym...
Cieszmy się z każdej drobnej chwili.
Pozdrawiam Was serdecznie i do zobaczenia! 😉😊
Kalendarze po raz n-ty pożegnały jeden miesiąc, kwiecień, a z nową nadzieją i szczerą radością powitały kolejny, maj. Ta zmiana przebiegła jednak bez większych fajerwerków, przemknęła raczej niepostrzeżenie, no chyba, że komuś podarowała ona długi, bo trzydniowy weekend. Czas epidemii trwa, choć z dnia na dzień czuje się, iż ten ogromny ciężar powstały w pierwszych marcowych dniach zaczyna się powoli burzyć. Teraz tylko liczyć, że poluzowanie restrykcji nie wpłynie na społeczeństwo jak magiczny pstryczek wypędzający wszelkie istnienie z czterech ścian... ale także wierzyć, że to, co najgorsze już za nami.
Kiedyś już pisałem o tym, że ten człowieczy letarg zupełnie nie wpływa na Matkę Naturę, a wręcz przeciwnie - czyni ją wolniejszą, daje jej większe pole do popisu, pomaga jej wręcz pokazać wszelkie atuty. Co najważniejsze jednak, przynajmniej w moim ogrodzie, troszczy się ona o nas, o maluczkich elementach gargantuicznego wszechświata i chce wynagrodzić choć troszeńkę wszelkie troski, zmartwienia, niepewności.
Ten widok widzieliście już zapewne nieraz, lecz teraz jest on najpiękniejszy, biel kwitnących jabłoni na tle soczyście zielonego łanu jęczmiennego... |
Przełom kwietniowo-majowy przyniósł w ogrodzie kilka miłych, pozytywnych zaskoczeń. Pierwszym z nich był o ile dobrze pamiętam nieduży krzew rokitnika, który kilka lat temu zakupiłem w szkółce roślin prężnie działającej w okolicy. Dotychczas rokitnika znałem jedynie z kilku atlasów roślin, które uzupełniają część jednej z moich półek w pokoju, a także z kołobrzeskiej plaży, przy której rosną one nagminnie zachwycając sinymi, gęsto poutykanymi listkami oraz jaskrawoczerwonymi gronami maleńkich, ale jak zdrowych owocków. Każdego roku krzaczek przybierał w siłę, jednakże dopiero tej wiosny po raz pierwszy ukazały się światu niepozorne, brązowe kwiaty, kwiaty przypominające bardziej zeschłe łuski z poprzedniej jesieni niż coś z czego ma się zrodzić w niedalekiej przyszłości kolorowa jagódka.
Obok rokitnika, jak na drożdżach rośnie młode drzewo morwowe, które wsadziłem do ogrodu w tym samym bodajże roku, co poprzedniego bohatera. Stwierdziłem, że jeśli rokitnik zakwitł, to może i morwa poszła w jego ślady... i nie pomyliłem się! W bliskim sąsiedztwie zielonożółtych, soczystych listków z gałązek wysypały się liczne charakterystyczne zawiązki morw, które już niebawem przeobrażą się w kremowe maleństwa pełne słodyczy i zdrowia.
Owocową trójcę zamyka mała jabłoń, papierówka, którą udało mi się zdobyć poprzedniej jesieni i od tamtej pory egzystuje w swoim tempie w jednym z naroży lasku, otoczone z trzech stron świata zimozielonymi żywotnikami. Jakież było moje zdziwienie, gdy drzewko, jeszcze chudziutkie, delikatne, przyzdobiło kilka dni temu końce wszystkich swoich gałązek, których jest dokładnie siedem, kępkami bladoróżowych kwiatów, które na tle ciemniejszego żywopłotu poprzetykanego gdzieniegdzie wszędobylskim zielem glistnika wyglądają niczym najpiękniejsze obłoczki.
Któż nie pamięta bowiem z dawniejszych, a może i obecnych, czasów tego wyjątkowo słodkiego smaku papierówek zjadanych zaraz po zerwaniu ich z rozłożystego, starego drzewa obmalowanego wapnem...
Lilak rosnący przy brzozowym płocie po drugiej stronie ogrodu również pozytywnie zaskoczył tej wiosny i również pochwalił się swoim pierwszym kwieciem, kwieciem o najcudowniejszej woni. Nikt za bardzo nie wie, skąd i dokładnie kiedy pojawił się owy bez, zapewne jest to samosiejka od nieistniejącego już poprzednika zdobiącego niegdyś teren przy starej, drewnianej studzience. Młoda roślina nikomu nie wadziła, więc tak z roku na rok, często w zapomnieniu, rosła w siłę, aż tego roku przyniosła ogrodowi dawkę najsłodszych zapachów, zapachów tak kojarzonymi z wiejskimi kapliczkami i nabożeństwami majowymi przy nich odprawianymi... w tym roku majówek przy nich nie będzie i aż ciężej na sercu na samą myśl o tym.
Nic, tylko cieszyć się z darów natury i być za nie wdzięcznym...
Cieszmy się z każdej drobnej chwili.
Pozdrawiam Was serdecznie i do zobaczenia! 😉😊
Przyrodzie był potrzebny odpoczynek od nas. Z tego się cieszmy, że żyje pięknie. Niech tylko trochę więcej pada, bo susza okropna była.
OdpowiedzUsuńPiękny Twój ogród i tak bardzo zaskakuje :)
Trzymajmy się ciepło i nie dajmy się zwariować. To wszytko w końcu minie. Niestety nie wszyscy uważają. Majówka się zaczęła i już pełno ludzi się spotyka. Co zrobić...
Piękne zdjęcia! Moja morwa ma dopiero malutkie zaczątki liści, a papierówkę o kronselkę kupiłam tej wiosny, więc nawet nie marzę że zakwitną.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Maksie:)
Tak Natura nic sobie nie robi z epidemii i dobrze. Może właśnie tego jej było trzeba, czyli wycofania się ludzi do własnych norek i zostawienie Matce Naturze przestrzeni :-)
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia :-) Pozdrawiam serdecznie :-)
Pięknie opisujesz naturę. Cudowne kwitnienia drzew owocowych już za nami. Kilka kwiatów jeszcze na zimowej jabłoni.Troche natura przyspieszyła.Przekwitaja ostatnie tulipany, kwitną orliki ,zbyt szybko .POZDRAWIAM.
OdpowiedzUsuńNatura dzięki epidemii w pewnym sensie odżyła, niestety nadal jest zbyt sucho. U nas też papierówka pięknie kwitnie. Dużo zdrowia i wszelkiego dobra Maksie.
OdpowiedzUsuńPięknie w Twoim ogrodzie! A zdjęcia jak zwykle zachwycają :)
OdpowiedzUsuńNo tak jedyny plus tych tygodni, przyroda wolna, może swobodnie rozwijać się. Oby tylko susza jej nie zaszkodziła. Dzisiaj u nas troszeczkę popadało. Pozdrawiam majowo i wesoło.
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia:)pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńMaks, to prawda, ze trzeba sie cieszyc i doceniac pieknem przyrody, ktora nas otacza:) Zapachnial mi ten bez, pozdrawiam cieplutko:)
OdpowiedzUsuńUważaj na rokitnika, bo lubi zasiedlać teren jak "chwast"...;o)
OdpowiedzUsuńPiękne są pąki morwy.
OdpowiedzUsuńPapierówki kojarzą mi się z dzieciństwem i wczesną młodością.
Zazdroszczę Ci tak pięknego ogrodu.
Pozdrawiam wiosennie :)
Czekam,az i mój bez zakwitnie...POzdrawiam!
OdpowiedzUsuńJa zawsze mówię, że przyroda jest przepiękna i należy się nią zachwycać. Co spacer z psem to zawsze robię jakieś zdjęcia (pewnie ludzie dziwnie na mnie patrzą) :) Suer zdjęcia, zachwycające :)
OdpowiedzUsuńMaksiu, jak zawsze podziwiam zdjęcia i Twój dar słowa. To prawda - natura żyje swoim rytmem, niezależnie i pomimo tego, co dzieje się z ludźmi. I całe szczęście!
OdpowiedzUsuńSerdeczności.
To prawda, cieszmy się z każdej chwili. Piękny spacer. Uwielbiam kwitnące jabłonie... Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńRozpoczął się najpiękniejszy miesiąc, w którym z niepohamowaną siłą wybucha zieleń, kwiaty i feeria zniewalających zmysły zapachów. U mnie też kwitną jabłonie, jest to zachwycający widok, a do tego uwijające się zapracowane pszczółki. Ech, oby tylko deszcz częściej padał....
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Papierówka, owoc doskonały pod każdym względem.
OdpowiedzUsuńPrzyroda rzeczywiście tryumfuje i nie przejmuje się,że musimy pozostawać w domu. Śliczne zdjęcia! Pierwsze bardzo mi się podoba,ładnie uchwyciłeś poszczególne rośliny.Lubię bzy, kwitnące jabłonie. Biała morwa kojarzy mi się z książką Willi Cather- "Drzewo białej morwy".Czytałam ją dawno temu, nie pamiętam treści,ale ten tytuł zawsze będzie kojarzyć się mi z morwą. Co ciekawe przed szkołą rosło duże drzewo białej morwy, ale nigdy nie widziałam,żeby ktoś schylał się po jej owoce. Może nikt nie przypuszczał,że są jadalne?! Nie wiem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam majowo, świątecznie.
Cudne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńPachnący, cieszący oko post. Morwę znam z dzieciństwa, u sąsiada rosły białe i czarne. Bardzo słodkie, uwielbiane przez wszystkie dzieciaki z sąsiedztwa. Mieliśmy pozwolenie na objadanie się nimi. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńPiękne wiosenne zaskoczenia u Ciebie . Cieszmy się każdą dobrą chwilę , masz rację jak najbardziej. Miłego dnia 🌷🌷🌷🌷
OdpowiedzUsuńa ja sądzę, że to jest czas byśmy właśnie jak najwięcej byli n łonie natury, witamina D też jest nam potrzebna dla systemu odpornościowego, przy czym nie mówię oczywiście o masowych pielgrzymkach do supermarketów
OdpowiedzUsuńLubię różne kwiecie. I na drzewach i krzewach, i łąkach. To jednak od kwitnącej jabłoni nie umiem oderwać wzroku. Cieszę się, że pokazałeś ją na zdjęciu :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i zdrówka życzę.
:)
Oj, gratuluje morwy, to Ci sie udalo!
OdpowiedzUsuńPiekne i smaczne drzewo ;)
W Niemczech raczej rzadkie, w sumie nie przypominam sobie, zebym takie spotkala...
Morwa mojego dziecinstwa rosla u podnóza góry Stróznej w Górach Swietokrzyskich, i to byly wspaniale wakacje z moja juz zmarla kuzynka Lucia.
Druga morwa stoi na pólwyspie Tihany, jak sie idzie w kierunku jeziorka, i nie tylko ja oblegam drzewo z jego slodkimi owocami ;)
Bardzo mi się podoba sposób w jaki piszesz o otaczającej nas przyrodzie. Bardzo lubię morwę. Kiedyś rosła przy szkole do której chodziłam :) Mam wrażenie, że jest jej coraz mniej.
OdpowiedzUsuńMasz rację trzeba doceniać te wszystkie dary i cieszyć się pięknem natury. Pozdrawiam serdecznie ☺️
Przyroda ma się lepiej gdy człowiek nie ingeruje, krótki czas zakazów, a natura na tym skorzystała. Piękne zdjęcia. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam zapach bzu, u nas już kwitnie od około tygodnia. Natura jest niesamowita!
OdpowiedzUsuńU nasz epidemia, a przyroda rozkwita. Niestety problemem jest susza. Miejmy nadzieję, że jeszcze popada. U mnie dziś od rana są przelotne deszcze, ale to jeszcze za mało.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :))
To prawda, że w chwilach i momentach trudnych w naszym życiu warto cieszyć się drobnostkami,to pomaga!
OdpowiedzUsuńZieleń w przyrodzie "buchnęła" soczystością, a to za sprawą ostatnich dni z deszczykiem w roli głównej:)
Pozdrawiam najserdeczniej, zdrówka życzę:)
Mam nadzieję, że zaraza zmieni nasze stanowisko w wielu sprawach, w tym ekologiczne podejście do naszej planety. Przyroda świetnie daje sobie radę bez nas.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam wiosennie.:))
Przyroda żyje swoim tempem i bez nas może się obejść. Pozdrawiam Ania
OdpowiedzUsuńMiło poczytać o pięknych roślinach w Twoim ogrodzie. Myślę,że bez będzie bohaterem miesiąca, bo jesteś trzecim blogerem, u którego o nim przeczytałam. Pozdrawiam i życzę zdrowia.
OdpowiedzUsuńOch jakie cudowne zdjęcia. Oglądam je kolejny raz i nie potrafię oderwać od nich oczu.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam:)
Witaj:), miło, że mnie odwiedziles i zostawiles komentarz:), obserwuję Cię już od kilku miesięcy więc tylko postaram się czesciej zaglądać.
OdpowiedzUsuńZaintrygowaleś mnie tym, że prowadzisz ogród :), trochę zazdroszczę Ci tego rokitnika,sama bym go chciała w swoim ogródku.Mam jednego lilaka ale po kwiaty na syrop musiałam iść gdzie indziej. Mój słabo rośnie, podejrzewam, że to bliskie sąsiedztwo zywotnikow.
Bardzo ładne zdjęcia zrobiłeś. Jeśli chodzi o pandemie to jakoś spokojnie do niej podchodzę. Mam swoją teorię, zresztą nic na pewne sprawy nie możemy poradzić a w wiecznej izolacji żyć tez sie nie da. Pozdrawiam i życzę dobrej niedzieli.
Morwy nie znam, jadłam tylko suszone owoce:-) Masz niesamowite okazy w ogrodzie :-)
OdpowiedzUsuńTo samo miałam mówić. Przyroda i zwierzęta odżyły gdy my siedzieliśmy w domu. Wspaniały wpis o przyrodzie. Masz dar Maksiu. Pozazdrościć.
OdpowiedzUsuń