Lutowa sinusoida
Witam!
W polskiej tradycji marzec jest porównywany do garnca, bo potrafi być tak zmienny pogodowo. Jednak dzisiejszy dzień, przynajmniej w moim odczuciu, był jeszcze bardziej fikuśny i zamieszany niż niejeden marcowy. Rano przed ósmą pochmurno, ale sucho, bez żadnych opadów, około ósmej rozpętała się ogromna śnieżyca i w mig cały ogród pokrył się śniegiem. Godzinę później rozchmurzyło się i gdyby nigdy nic, zaświeciło ostre, zimowe słońce. Od tej pory, co godzinę na zmianę: słońce i śnieżyca, słońce i śnieżyca... Po południu zaś obie skrajności się połączyły i do tego momentu na błękitnym tle pada drobny, choć dość gęsty śnieżek.
Ta lutowa sinusoida nie panuje wyłącznie za oknem, bo u mnie ostatnio też takowa sobie powolutku płynie. Jutro kończą się ferie zimowe, od poniedziałku zacznie się ponownie całodzienny tryb szkolny przepełniony sprawdzianami, kartkówkami i odpowiedziami. Jednak mimo ferii, nawet w tym czasie nie udało się uciec od nauki, a to głównie za sprawą drugiego etapu olimpiady z języka polskiego, który pisałem w ubiegłą sobotę. Od 9 do 16 każdy uczestnik miał dwa zadania do wykonania: pierwszym było napisanie wypracowania, rozprawki lub interpretacji, na jeden z ośmiu podanych tematów (cztery tematy dotyczyły rozprawki, cztery kolejne interpretacji, ale tylko jeden temat do wybrania), co trwało 4 godziny, zaś później po małej przerwie, wróciliśmy na szkolną aulę by napisać półtoragodzinny test gramatyczny.
Po wyczytaniu wszystkich ośmiu tematów od razu sobie pomyślałem, że napiszę rozprawkę o motywie utraconego raju w literaturze. Według mnie ten temat można było rozwinąć na wiele różnych sposobów, a zarazem pokazać zupełnie inny wymiar tytułowego 'raju' - nie tylko jako fizycznego miejsca, ale także wartości. Praca powstawała trzy godziny i zatrzymała się w ostatnich linijkach piątej strony.
Test gramatyczny sam w sobie był dość prosty, ale lepiej niczego nie zapeszać, wyniki są przewidziane na najbliższą środę i dopiero wtedy się przekonamy jak poszło.
Jeśli udałoby mi się przejść dalej, to 10 marca odbędzie się druga część drugiego etapu, w którym broni się pracy olimpijskiej z pierwszego etapu. Zaliczenie obrony skutkowałoby tytułem finalisty i 100% na maturze z języka polskiego, co na pewno pozwoliłoby skupić się bardziej na rozszerzeniach. Jednakże są to tak dalekosiężne plany i cele, że w tej chwili staram się myśleć co najwyżej o środowych wynikach i trzymać kciuki, a nuż się uda.
Ta końcówka lutego powoli daje o sobie znać - śnieżyce, prawie cały czas szaro, mglisto, ponuro, a do tego wielki mróz... Aż wracam pamięcią do czasów, gdy zimę można było nazwać zimą i właśnie taka pogoda towarzyszyła nie tylko przez jeden tydzień, ale przez kilka dobrych miesięcy (no powiedzmy, że słońca było o wiele więcej niż teraz). Gdy nadchodziły ferie, a śniegu leżało na pół metra, razem z moją koleżanką z sąsiedztwa braliśmy sanki, plastikowe narty i potrafiliśmy zjeżdżać z niewielkiej górki nieopodal mojego domu od rana do wieczora. To były czasy...
Ostatnio przeglądałem folder z wierszami i zauważyłem taki jeden, którego na blogu jeszcze nie publikowałem, a że dość dobrze się wplata w klimat dzisiejszego posta, to na sam koniec przedstawiam Wam wiersz "Sama" powstały w tamte wakacje o czwartej nad ranem (więcej TUTAJ):
P.S. Zapraszam do głosowania w plebiscycie "Podróż Roku 2017" - sonda na prawym pasku bocznym. ;)
Pozdrawiam i do zobaczenia! :)
W polskiej tradycji marzec jest porównywany do garnca, bo potrafi być tak zmienny pogodowo. Jednak dzisiejszy dzień, przynajmniej w moim odczuciu, był jeszcze bardziej fikuśny i zamieszany niż niejeden marcowy. Rano przed ósmą pochmurno, ale sucho, bez żadnych opadów, około ósmej rozpętała się ogromna śnieżyca i w mig cały ogród pokrył się śniegiem. Godzinę później rozchmurzyło się i gdyby nigdy nic, zaświeciło ostre, zimowe słońce. Od tej pory, co godzinę na zmianę: słońce i śnieżyca, słońce i śnieżyca... Po południu zaś obie skrajności się połączyły i do tego momentu na błękitnym tle pada drobny, choć dość gęsty śnieżek.
Ta lutowa sinusoida nie panuje wyłącznie za oknem, bo u mnie ostatnio też takowa sobie powolutku płynie. Jutro kończą się ferie zimowe, od poniedziałku zacznie się ponownie całodzienny tryb szkolny przepełniony sprawdzianami, kartkówkami i odpowiedziami. Jednak mimo ferii, nawet w tym czasie nie udało się uciec od nauki, a to głównie za sprawą drugiego etapu olimpiady z języka polskiego, który pisałem w ubiegłą sobotę. Od 9 do 16 każdy uczestnik miał dwa zadania do wykonania: pierwszym było napisanie wypracowania, rozprawki lub interpretacji, na jeden z ośmiu podanych tematów (cztery tematy dotyczyły rozprawki, cztery kolejne interpretacji, ale tylko jeden temat do wybrania), co trwało 4 godziny, zaś później po małej przerwie, wróciliśmy na szkolną aulę by napisać półtoragodzinny test gramatyczny.
Po wyczytaniu wszystkich ośmiu tematów od razu sobie pomyślałem, że napiszę rozprawkę o motywie utraconego raju w literaturze. Według mnie ten temat można było rozwinąć na wiele różnych sposobów, a zarazem pokazać zupełnie inny wymiar tytułowego 'raju' - nie tylko jako fizycznego miejsca, ale także wartości. Praca powstawała trzy godziny i zatrzymała się w ostatnich linijkach piątej strony.
Test gramatyczny sam w sobie był dość prosty, ale lepiej niczego nie zapeszać, wyniki są przewidziane na najbliższą środę i dopiero wtedy się przekonamy jak poszło.
Jeśli udałoby mi się przejść dalej, to 10 marca odbędzie się druga część drugiego etapu, w którym broni się pracy olimpijskiej z pierwszego etapu. Zaliczenie obrony skutkowałoby tytułem finalisty i 100% na maturze z języka polskiego, co na pewno pozwoliłoby skupić się bardziej na rozszerzeniach. Jednakże są to tak dalekosiężne plany i cele, że w tej chwili staram się myśleć co najwyżej o środowych wynikach i trzymać kciuki, a nuż się uda.
Ta końcówka lutego powoli daje o sobie znać - śnieżyce, prawie cały czas szaro, mglisto, ponuro, a do tego wielki mróz... Aż wracam pamięcią do czasów, gdy zimę można było nazwać zimą i właśnie taka pogoda towarzyszyła nie tylko przez jeden tydzień, ale przez kilka dobrych miesięcy (no powiedzmy, że słońca było o wiele więcej niż teraz). Gdy nadchodziły ferie, a śniegu leżało na pół metra, razem z moją koleżanką z sąsiedztwa braliśmy sanki, plastikowe narty i potrafiliśmy zjeżdżać z niewielkiej górki nieopodal mojego domu od rana do wieczora. To były czasy...
Ostatnio przeglądałem folder z wierszami i zauważyłem taki jeden, którego na blogu jeszcze nie publikowałem, a że dość dobrze się wplata w klimat dzisiejszego posta, to na sam koniec przedstawiam Wam wiersz "Sama" powstały w tamte wakacje o czwartej nad ranem (więcej TUTAJ):
P.S. Zapraszam do głosowania w plebiscycie "Podróż Roku 2017" - sonda na prawym pasku bocznym. ;)
Pozdrawiam i do zobaczenia! :)
Dzisiaj i u mnie była taka"zwariowana" pogoda. Powodzenie na olimpiadzie :)
OdpowiedzUsuńU mnie za oknem prawdziwa zima ze śniegiem i mrozem ! Lubię zimę, ale w styczniu, a nie na przełomie lutego i marca.
OdpowiedzUsuńŻyczę powodzenia na olimpiadzie !
Pozdrawiam ciepło:))
U nas normalnie jak w lutym, zimno , śnieżno i tak ma jeszcze być do środy, nie lubię zimy...
OdpowiedzUsuńCzyli pogoda w Małopolsce taka sama jak na Śląsku. Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia na olimpiadzie.
OdpowiedzUsuńW centrum padało nad ranem, po 09.00 zrobiło się pięknie i słonecznie. Aczkolwiek dość mroźno. W najcieplejszym momencie dnia było -4 stopnie. Za to na słońcu +12. pozdrowienia.
OdpowiedzUsuńzima nie żartuje, o 8 rano -13 za oknem
OdpowiedzUsuńZagłosowane.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńMam już serdecznie dość zimy i mam nadzieję, że szybko nadejdzie wiosna.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Maksiu, trzymam kciuki za Twoją olimpiadę. Będzie na pewno super!!!
OdpowiedzUsuńZagłosowałam:)
U nas teraz jest około 15 stopni, szału nie ma, mistrzu
OdpowiedzUsuń