Podróże #30: Zakopane w zimowej odsłonie
Witam w ten ostatni zimowy piątek! Z okazji tego, że już tylko 3 dni nas dzieli od początku astronomicznej wiosny, dwa najbliższe posty będą poświęcone moim dwóm zimowych wędrówek - jednej dłuższej i jednej krótszej. Dzisiaj wyprawa do śnieżnego Zakopanego.
W tym roku, ferie zimowe w Małopolsce wypadły w pierwsze dwa tygodnie lutego. Kto jest stałym bywalcem na moim blogu, ten wie, że bardzo lubię podróżować, a ferie są bardzo wygodnym i dobrym czasem, aby gdzieniegdzie "wyemigrować". Z tego więc powodu, obmyśliłem razem ze swoim starszym bratem plan, że tym razem odwiedzimy zimową stolicę Polski, czyli Zakopane.
Byłem już kilka razy w zimie w Zakopanem, aczkolwiek jeszcze nigdy tego miasta w zimowej odsłonie nie widziałem, gdyż za każdą wizytą, mimo pory roku, po zakopiańskich ulicach lały się tylko cienkie strużki deszczówki.
Tym razem jednak prognozy pogody jednoznacznie wskazywały na to, że w końcu zobaczę zimę w zakopiańskim stylu.
Podróż zaczęliśmy o 6:30 wyjazdem z krakowskiego dworca autobusowego. Małe korki na zakopiance i dosyć dobre warunki drogowe (jedynie na odcinku Rabka - Nowy Targ mocniej prószył śnieg) spowodowały, że nieco po ponad dwóch godzinach, nasz autokar dojechał do dworca w Zakopanem. Podhalańskie krajobrazy, które widzieliśmy jadąc na miejsce, napawały nas optymizmem - zima i mróz trzymały wszędzie!
Po wyjściu z autokaru, jak to w Zakopanem bywa, na nowych turystów czekały nieco nachalne góralki z ofertami tanich noclegów. Nas na szczęście ten problem nie dotyczył, gdyż cała nasza podróż zamykała się w jednym dniu.
Z dworca ruszyliśmy w stronę Równi Krupowej. Równia ta jest czymś w rodzaju dużego parku w centralnej części miasta. Charakterystycznym obiektem, na samym krańcu placu jest duży napis "ZAKOPANE", którego litery są wyrzeźbione w drewnie w podhalańskim stylu. Pięknie się on prezentuje, a zwłaszcza na zimowym tle.
Równia Krupowa prezentowała się bajecznie - śnieżnobiałe pole poprzecinane wieloma wąskimi, szarymi dróżkami, wzdłuż których rozmieszczone są niewielkie ławeczki oraz smukłe latarnie. Nieco bardziej w oddali, nagie drzewa oddzielają park od głównej drogi i zabudowań. W pogodne dni, można stąd obserwować piękno polskich Tatr. Nam się jednak nie poszczęściło w tym aspekcie - gęsta mgła skutecznie zasłaniała Giewont i inne tatrzańskie szczyty, aczkolwiek przez to, Równia Krupowa jeszcze bardziej oddawała swój urok.
Po przejściu parku weszliśmy na Aleję 3 Maja. Na jej końcu, przy skrzyżowaniu z Krupówkami, stał niewielki pomnik upamiętniający osobę Władysława Zamoyskiego - polskiego działacza społecznego (żyjącego na przełomie XIX i XX w.), który dzięki wielu staraniom włączył do ziem polskich okolice Morskiego Oka, do tego ratował lasy tatrzańskie przed wymarciem, a także z jego inicjatywy powstała droga kolejowa Chabówka - Zakopane i szosa do miasta.
Ruszyliśmy w stronę Wielkiej Krokwi. Po niecałym kilometrze drogi, minęliśmy Kościół Tatrzański pod wezwaniem Świętego Krzyża. Ta stosunkowo młoda świątynia (konsekrowano ją 26 lat temu) robi ogromne wrażenie. Jej monumentalność, a także charakterystyczny kształt nawiązujący do architektury podhalańskiej powodował, że idealnie komponuje się w zakopiański krajobraz.
Następnym punktem wędrówki było przejście ścieżką edukacyjną, która znajduje się w niewielkim lasku sosnowym, naprzeciwko skoczni i należała pod Tatrzański Park Narodowy. Wystawa ta nosi nazwę "Rok w Tatrach" i w bardzo ciekawy sposób przedstawia faunę i florę Tatr. Najbardziej zwracającym uwagę elementem były rzeźby, które przedstawiały najbardziej znane i popularne zwierzęta Tatr - jeleni, wilka, niedźwiedzia, świstaków, kozicy i saren. Ukazywały się one naszym oczom co jakiś czas, przy coraz głębszym zapuszczaniu się w trasę. Oprócz tego mijaliśmy również mnóstwo edukacyjnych plansz, które jeszcze bardziej nas zapoznawały z tatrzańską przyrodą.
Po zakończeniu spaceru po zakopiańskiej ścieżce edukacyjnej dotarliśmy pod Średnią i Wielką Krokiew. Pierwsza z nich, to kompleks trzech niewielkich skoczni o punktach konstrukcyjnych K85, K65 i K35. W lipcu 2008 r. z okazji setnych urodzin najwybitniejszego polskiego narciarza z okresu międzywojennego - Bronisława Czecha, kompleks został nazwany jego imieniem.
Druga z nich - Wielka Krokiew, jest największą i najstarszą skocznią narciarską w Polsce. Rokrocznie od wielu lat odbywa się tu rywalizacja najlepszych skoczków narciarskich świata w ramach Pucharu Świata, trzy razy goszczono tu mistrzostwa świata, a także ten obiekt jest miejscem walki o miano najlepszego skoczka Polski.
W zimowej scenerii wszystkie te skocznie prezentują się przepięknie. Na buli tej największej widniał jeszcze napis "Zakopane 2017", co miało związek z konkursem Pucharu Świata, który odbył się tam niecały miesiąc wcześniej.
Na mniejszym kompleksie rozgrywały się akurat jakieś zawody. W oddali można było spostrzec mikroskopijnej wielkości postacie, które próbowały podbić skocznię K35. Wszystkiemu temu towarzyszył donośny głos lektora, który po każdym oddanym skoku odczytywał wyniki: "25 metrów!, 27 metrów!, 24 metry!, 28 metrów!". Wyglądało to bardzo komicznie, aczkolwiek z drugiej strony, z każdym kolejnym skokiem coraz bardziej mnie ciekawiło, który ze śmiałków spisze się najlepiej. Niestety, czas nas nieco gonił i zakończyliśmy obserwacje po jakichś dziesięciu skokach.
Po obejrzeniu skoczni z daleka, mieliśmy zamiar ruszyć trasą, która wiedzie na miejsca dla widowni na Wielkiej Krokwi. Idąc już w tamtą stronę, nagle spostrzegliśmy niewielki, lecz rzucający się w oczy transparent, który informował o tym, że obok znajduje się mini ZOO z ptakami drapieżnymi i innymi zwierzętami.
Ja, z racji tego, że w dzieciństwie moją wielką pasją była ornitologia i wszystkie sprawy z tym związane, po prostu musiałem to miejsce odwiedzić. Najstarsi obserwatorzy bloga zapewne pamiętają, że kiedyś ten blog był poświęcony właśnie tejże dziedzinie.
Zapłaciliśmy za bilet, poszliśmy dróżką, która nam wskazała kasjerka przy kasie i po kilkunastu metrach dotarliśmy do celu.
Odczucia po zwiedzeniu tego ZOO mam dwojakie. Z jednej strony bardzo mnie cieszył fakt, że mogłem zobaczyć tyle rzadkich i ciekawych gatunków - orła przedniego, myszołowa, puchacza itp, lecz z drugiej strony twierdzę, że te ptaszki tam w tych małych klatkach czują się bardzo nieszczęśliwe. Większość z nich, to gatunki głównie górskie, a wiadomo, że takie potrzebują ogromnych przestrzeni do latania (zwłaszcza orły) oraz innych osobników, aby się rozmnażać i żyć w grupach. Tymczasem one nie dość, że żyły na około dwudziestu metrach sześciennych, to jeszcze same.
Co o tym sądzicie? Piszcie w komentarzach pod postem.
Oprócz kilkunastu klatek z drapieżnym ptactwem, kolekcję mini ZOO wzbogaca niewielka zagroda, na której żyło sobie kilka stadek muflonów, jeleni i kóz. Prezentowały się one bardzo uroczo, a co do ich zdolności w modelingu... zobaczcie sami! 😄
Po wyjściu z mini ZOO, nasze kroki skierowaliśmy ku drodze na miejsca dla widowni na Wielkiej Krokwi. Szliśmy taką drogą, jaką ja pamiętałem, gdy byłem tam 4 lata temu na szkolnej wycieczce. Pamięć moja jednak mnie nieco zawiodła i albo przegapiliśmy drogę odbijającą na widownię, albo po prostu poszliśmy złą drogą. Ale jak później miało się okazać, ta sytuacja miała same pozytywne strony.
Gdy widziałem już po terenach w jakich się znajdujemy, wiedziałem, że na skocznię nie dotrzemy. Pomimo wszystko, alejka, którą szliśmy była bardzo miła dla oka i postanowiliśmy iść naprzód.
Po jakichś dziesięciu minutach, naszym oczom ukazała się drewniana brama z napisem "Dolina Białego". W oddali, za furtką, tereny wyglądały obiecująco, więc zapłaciliśmy bilet za wstęp i ruszyliśmy w głąb Doliny Białego.
Zimowa odsłona tejże doliny była po prostu bajeczna! Po powrocie do domu specjalnie patrzyłem na internet, aby porównać sobie to co widziałem, z tym, co można zobaczyć latem. Nieporównywalnie! Wąska ścieżka, wiodąca w głąb Tatr, sąsiadowała raz z lewej, raz z prawej strony z gładkim śniegowym polem, które przecięte było wartką, czystą wodą Białego Potoku. Silne i ogromne drzewa, głównie zimozielone świerki i limby zesiwiały pod wpływem tworzącego się krystalicznego szronu. Gdzieniegdzie zza tatrzańskiego boru i gęstych kłębów mgielnych, wybijały się nagie, srebrne szczyty Tatr Zachodnich. Szosa bardzo często krzyżowała się z potokiem, nad którymi położone były brunatne, drewniane kładki. Z drugiej strony drogi rozpościerał się ciemny, ogromny las, z którego rozlegały się donośne odgłosy cietrzewi i głuszców. To dodawało jeszcze większej tajemniczości i magiczności całej okolicy.
Dzisiaj uważam, że spacer po Dolinie Białego i same jej krajobrazy, były jednym z piękniejszych momentów, które widziałem w swoim szesnastoletnim życiu. 😍
Doliną Białego wędrowaliśmy około pół godziny, dotarliśmy do 1060 m.n.p.m., po czym musieliśmy wracać na Zakopane, aby zrealizować pozostałe cele naszej podróży, ale obiecaliśmy sobie z bratem, że podczas następnej naszej wizyty w Tatrach zdobędziemy całą tą dolinę.
Wracając, minęliśmy zamkniętą sztolnię uranową. Bowiem w latach 50. ubiegłego wieku, prowadzono w dolinie poszukiwania rud uranu, wykuwając w jej prawym zboczu dwie sztolnie. Dzisiaj jedna z nich, widoczna dla turystów, jest zagrodzona drewnianą kratą.
Lód, który otulił boczne brzegi wejścia do sztolni powodował, że ten otwór wyglądał jak przejście do Krainy Lodu! 😃
Gdy wyszliśmy z doliny, nasze kroki skierowaliśmy ku najsłynniejszej zakopiańskiej uliczce - Krupówkom. Tam zjedliśmy obiad, wypiliśmy kawę w kawiarni, aby nabrać siły na ostatni cel naszej wędrówki - Gubałówkę.
Ja osobiście nie przepadam za Krupówkami. Liczne sklepy z pamiątkami, niekoniecznie związanymi z Zakopanem, wiele restauracji, tłumy ludzi na każdym kroku, a także sama architektura, która w większości nic nie ma wspólnego z podhalańską tradycją - te rzeczy powodują, iż mam takie mniemanie o tej ulicy.
Owszem, jest tam kilka zakopiańskich elementów, które szczerze bardzo lubię, ale jest więcej minusów, niż plusów.
Po krótkim odpoczynku i kupnie pamiątek dla najbliższych, ruszyliśmy w stronę Gubałówki. Między przejściem podziemnym łączącym ulice: Krupówki i Na Gubałówkę, a stacją Polskich Kolei Liniowych, po obu stronach drogi rozciągają się liczne stragany i budki: z oscypkami, kożuchami, kolorowymi chustkami, magnesami w podhalańskie wzorki, ale też z chińskimi plastikami, ubraniami, węgierskimi kołaczami (w Zakopanem ostatnio to jest wielki hit: przy skoczni, na Gubałówce, na Krupówkach, no po prosto wszędzie są te stoiska z kurtoszkołaczami), czy zakręconymi frytkami. Te ostatnie, mimo, że niezakopiańskie, to zawsze chętnie przez nas odwiedzane. Bardzo śmiesznie wygląda ich produkcja: pan trzyma na wózku maszynkę, tworzącą z ziemniaka zakręconego frytka, następnie nabija go na patyczek od szaszłyka, rozwija, aby powstała spirala i wrzuca ten ziemniaczany twór do frytury. Po usmażeniu (jakieś 2-3 minuty), posypuje gotową frytkę na patyku różnymi przyprawami - papryką, serem, ziołami, czy solą, końcówkę patyczka zawija w serwetkę i podaje.
Mimo swojego małego związku z tym miastem, zakręcona frytka na stałe zapisuje się w krajobraz Zakopanego.
Co do całej ulicy ze stoiskami - mam dość podobne zdanie, co do Krupówek, aczkolwiek wydaje mi się, że ta droga na stację Polskich Kolei Liniowych jest mniej kiczowata - więcej tam jednak tej tradycji, charakterystycznej dla podnóża Tatr - oscypków, rydzów, swojskich chustek, czy pantofli, niż tandetnej chińszczyzny.
Dotarliśmy pod stację Polskich Kolei Liniowych. To stąd odjeżdża kolejka na Gubałówkę. Po zakupieniu biletów, pobiegliśmy w stronę żółto-niebieskich wagoników, które w ciągu dwóch minut przemieściły turystów na 1123. metr nad poziomem morza - szczyt góry.
Oczywiście można wierch zdobyć w inny sposób - wychodząc na niego pieszo, ale po pierwsze, mieliśmy bardzo mało czasu, a po drugie, woleliśmy to przełożyć na letnią porę, gdy będzie bezpieczniej.
Mgła utrzymująca się nad Tatrami tego dnia, skutecznie uniemożliwiła obserwację miasta i Tatr z Gubałówki. Widać jedynie było niewielki fragment stoku narciarskiego, ale po około pięćdziesięciu metrach i on zanurzał się w siwe chmury.
Ostatni raz, gdy byliśmy tam w czerwcu ubiegłego roku, pogoda dopisała - świeciło słońce, mgła nie raczyła swoją obecnością, więc góra nam podarowała niezwykłe widoki: u góry, nieco pod białymi kłębkami małych chmurek ukazywały się potężne tatrzańskie szczyty Giewontu, Hawrania, Wielkiego i Małego Kopieńca, Świnicy, Krywania i wielu wielu innych. Pod nimi rozpościerała się panorama stolicy Tatr - Zakopanego, która o zachodzie Słońca i w godzinach nocnych wzbogacona była tysiącami światełek latarni, kamienic, chałup podhalańskich.
Na samym szczycie górowała biało-czerwona wieża radiowo-telewizyjna. Droga biegnąca pod jej podstawą, podobnie jak w wypadku Krupówek i ulicy Na Gubałówkę, po obu swoich stronach sąsiadowała z licznymi stoiskami z pamiątkami, kurtoszkołaczami, czy oscypkami, ale oprócz tego gdzieniegdzie mieściły się niewielkie restauracyjki, które oferowały gościom zarówno tradycyjne jedzenie z ich ziemi, jak i nocleg.
Specjalnie opisując szczyt Gubałówki odnoszę się do wyprawy z czerwca, gdyż podczas tej zimowej wszystko było spowite gęstą mgłą, uniemożliwiającą podziwianie czegokolwiek.
Po kilkunastu minutach wróciliśmy kolejką z powrotem na dół, po czym od razu ruszyliśmy w kierunku dworca autobusowego, gdyż nasz autokar miał odjechać za niecałą godzinę.
I tak o to wyglądała zimowa przygoda w Zakopanem w wykonaniu moim i mojego brata, którego z tego miejsca serdecznie pozdrawiam.
Jedyne, czego nie udało nam się odwiedzić ze względu na zbyt małą ilość czasu było sanktuarium na Krzeptówkach. Wierzę jednak, że podczas następnej wizyty w tym mieście nadrobimy wszystkie braki. 😃
A Wy: odwiedziliście kiedykolwiek Zakopane? A jak, to jakie macie z tym miejscem wspomnienia? Piszcie! 😃
P.S.
Przypominam o plebiscycie "Podróż Roku 2016", który trwa do końca marca. Sonda znajduje się na prawym pasku bocznym bloga.
Zapraszam Was również na serwisy społecznościowe, na których jestem aktywny i gdzie możecie dowiedzieć się jeszcze więcej:
W tym roku, ferie zimowe w Małopolsce wypadły w pierwsze dwa tygodnie lutego. Kto jest stałym bywalcem na moim blogu, ten wie, że bardzo lubię podróżować, a ferie są bardzo wygodnym i dobrym czasem, aby gdzieniegdzie "wyemigrować". Z tego więc powodu, obmyśliłem razem ze swoim starszym bratem plan, że tym razem odwiedzimy zimową stolicę Polski, czyli Zakopane.
Byłem już kilka razy w zimie w Zakopanem, aczkolwiek jeszcze nigdy tego miasta w zimowej odsłonie nie widziałem, gdyż za każdą wizytą, mimo pory roku, po zakopiańskich ulicach lały się tylko cienkie strużki deszczówki.
Tym razem jednak prognozy pogody jednoznacznie wskazywały na to, że w końcu zobaczę zimę w zakopiańskim stylu.
Podróż zaczęliśmy o 6:30 wyjazdem z krakowskiego dworca autobusowego. Małe korki na zakopiance i dosyć dobre warunki drogowe (jedynie na odcinku Rabka - Nowy Targ mocniej prószył śnieg) spowodowały, że nieco po ponad dwóch godzinach, nasz autokar dojechał do dworca w Zakopanem. Podhalańskie krajobrazy, które widzieliśmy jadąc na miejsce, napawały nas optymizmem - zima i mróz trzymały wszędzie!
Po wyjściu z autokaru, jak to w Zakopanem bywa, na nowych turystów czekały nieco nachalne góralki z ofertami tanich noclegów. Nas na szczęście ten problem nie dotyczył, gdyż cała nasza podróż zamykała się w jednym dniu.
Z dworca ruszyliśmy w stronę Równi Krupowej. Równia ta jest czymś w rodzaju dużego parku w centralnej części miasta. Charakterystycznym obiektem, na samym krańcu placu jest duży napis "ZAKOPANE", którego litery są wyrzeźbione w drewnie w podhalańskim stylu. Pięknie się on prezentuje, a zwłaszcza na zimowym tle.
Równia Krupowa prezentowała się bajecznie - śnieżnobiałe pole poprzecinane wieloma wąskimi, szarymi dróżkami, wzdłuż których rozmieszczone są niewielkie ławeczki oraz smukłe latarnie. Nieco bardziej w oddali, nagie drzewa oddzielają park od głównej drogi i zabudowań. W pogodne dni, można stąd obserwować piękno polskich Tatr. Nam się jednak nie poszczęściło w tym aspekcie - gęsta mgła skutecznie zasłaniała Giewont i inne tatrzańskie szczyty, aczkolwiek przez to, Równia Krupowa jeszcze bardziej oddawała swój urok.
Po przejściu parku weszliśmy na Aleję 3 Maja. Na jej końcu, przy skrzyżowaniu z Krupówkami, stał niewielki pomnik upamiętniający osobę Władysława Zamoyskiego - polskiego działacza społecznego (żyjącego na przełomie XIX i XX w.), który dzięki wielu staraniom włączył do ziem polskich okolice Morskiego Oka, do tego ratował lasy tatrzańskie przed wymarciem, a także z jego inicjatywy powstała droga kolejowa Chabówka - Zakopane i szosa do miasta.
Ruszyliśmy w stronę Wielkiej Krokwi. Po niecałym kilometrze drogi, minęliśmy Kościół Tatrzański pod wezwaniem Świętego Krzyża. Ta stosunkowo młoda świątynia (konsekrowano ją 26 lat temu) robi ogromne wrażenie. Jej monumentalność, a także charakterystyczny kształt nawiązujący do architektury podhalańskiej powodował, że idealnie komponuje się w zakopiański krajobraz.
Następnym punktem wędrówki było przejście ścieżką edukacyjną, która znajduje się w niewielkim lasku sosnowym, naprzeciwko skoczni i należała pod Tatrzański Park Narodowy. Wystawa ta nosi nazwę "Rok w Tatrach" i w bardzo ciekawy sposób przedstawia faunę i florę Tatr. Najbardziej zwracającym uwagę elementem były rzeźby, które przedstawiały najbardziej znane i popularne zwierzęta Tatr - jeleni, wilka, niedźwiedzia, świstaków, kozicy i saren. Ukazywały się one naszym oczom co jakiś czas, przy coraz głębszym zapuszczaniu się w trasę. Oprócz tego mijaliśmy również mnóstwo edukacyjnych plansz, które jeszcze bardziej nas zapoznawały z tatrzańską przyrodą.
Po zakończeniu spaceru po zakopiańskiej ścieżce edukacyjnej dotarliśmy pod Średnią i Wielką Krokiew. Pierwsza z nich, to kompleks trzech niewielkich skoczni o punktach konstrukcyjnych K85, K65 i K35. W lipcu 2008 r. z okazji setnych urodzin najwybitniejszego polskiego narciarza z okresu międzywojennego - Bronisława Czecha, kompleks został nazwany jego imieniem.
Druga z nich - Wielka Krokiew, jest największą i najstarszą skocznią narciarską w Polsce. Rokrocznie od wielu lat odbywa się tu rywalizacja najlepszych skoczków narciarskich świata w ramach Pucharu Świata, trzy razy goszczono tu mistrzostwa świata, a także ten obiekt jest miejscem walki o miano najlepszego skoczka Polski.
W zimowej scenerii wszystkie te skocznie prezentują się przepięknie. Na buli tej największej widniał jeszcze napis "Zakopane 2017", co miało związek z konkursem Pucharu Świata, który odbył się tam niecały miesiąc wcześniej.
Na mniejszym kompleksie rozgrywały się akurat jakieś zawody. W oddali można było spostrzec mikroskopijnej wielkości postacie, które próbowały podbić skocznię K35. Wszystkiemu temu towarzyszył donośny głos lektora, który po każdym oddanym skoku odczytywał wyniki: "25 metrów!, 27 metrów!, 24 metry!, 28 metrów!". Wyglądało to bardzo komicznie, aczkolwiek z drugiej strony, z każdym kolejnym skokiem coraz bardziej mnie ciekawiło, który ze śmiałków spisze się najlepiej. Niestety, czas nas nieco gonił i zakończyliśmy obserwacje po jakichś dziesięciu skokach.
Po obejrzeniu skoczni z daleka, mieliśmy zamiar ruszyć trasą, która wiedzie na miejsca dla widowni na Wielkiej Krokwi. Idąc już w tamtą stronę, nagle spostrzegliśmy niewielki, lecz rzucający się w oczy transparent, który informował o tym, że obok znajduje się mini ZOO z ptakami drapieżnymi i innymi zwierzętami.
Ja, z racji tego, że w dzieciństwie moją wielką pasją była ornitologia i wszystkie sprawy z tym związane, po prostu musiałem to miejsce odwiedzić. Najstarsi obserwatorzy bloga zapewne pamiętają, że kiedyś ten blog był poświęcony właśnie tejże dziedzinie.
Zapłaciliśmy za bilet, poszliśmy dróżką, która nam wskazała kasjerka przy kasie i po kilkunastu metrach dotarliśmy do celu.
Odczucia po zwiedzeniu tego ZOO mam dwojakie. Z jednej strony bardzo mnie cieszył fakt, że mogłem zobaczyć tyle rzadkich i ciekawych gatunków - orła przedniego, myszołowa, puchacza itp, lecz z drugiej strony twierdzę, że te ptaszki tam w tych małych klatkach czują się bardzo nieszczęśliwe. Większość z nich, to gatunki głównie górskie, a wiadomo, że takie potrzebują ogromnych przestrzeni do latania (zwłaszcza orły) oraz innych osobników, aby się rozmnażać i żyć w grupach. Tymczasem one nie dość, że żyły na około dwudziestu metrach sześciennych, to jeszcze same.
Co o tym sądzicie? Piszcie w komentarzach pod postem.
Oprócz kilkunastu klatek z drapieżnym ptactwem, kolekcję mini ZOO wzbogaca niewielka zagroda, na której żyło sobie kilka stadek muflonów, jeleni i kóz. Prezentowały się one bardzo uroczo, a co do ich zdolności w modelingu... zobaczcie sami! 😄
Po wyjściu z mini ZOO, nasze kroki skierowaliśmy ku drodze na miejsca dla widowni na Wielkiej Krokwi. Szliśmy taką drogą, jaką ja pamiętałem, gdy byłem tam 4 lata temu na szkolnej wycieczce. Pamięć moja jednak mnie nieco zawiodła i albo przegapiliśmy drogę odbijającą na widownię, albo po prostu poszliśmy złą drogą. Ale jak później miało się okazać, ta sytuacja miała same pozytywne strony.
Gdy widziałem już po terenach w jakich się znajdujemy, wiedziałem, że na skocznię nie dotrzemy. Pomimo wszystko, alejka, którą szliśmy była bardzo miła dla oka i postanowiliśmy iść naprzód.
Po jakichś dziesięciu minutach, naszym oczom ukazała się drewniana brama z napisem "Dolina Białego". W oddali, za furtką, tereny wyglądały obiecująco, więc zapłaciliśmy bilet za wstęp i ruszyliśmy w głąb Doliny Białego.
Zimowa odsłona tejże doliny była po prostu bajeczna! Po powrocie do domu specjalnie patrzyłem na internet, aby porównać sobie to co widziałem, z tym, co można zobaczyć latem. Nieporównywalnie! Wąska ścieżka, wiodąca w głąb Tatr, sąsiadowała raz z lewej, raz z prawej strony z gładkim śniegowym polem, które przecięte było wartką, czystą wodą Białego Potoku. Silne i ogromne drzewa, głównie zimozielone świerki i limby zesiwiały pod wpływem tworzącego się krystalicznego szronu. Gdzieniegdzie zza tatrzańskiego boru i gęstych kłębów mgielnych, wybijały się nagie, srebrne szczyty Tatr Zachodnich. Szosa bardzo często krzyżowała się z potokiem, nad którymi położone były brunatne, drewniane kładki. Z drugiej strony drogi rozpościerał się ciemny, ogromny las, z którego rozlegały się donośne odgłosy cietrzewi i głuszców. To dodawało jeszcze większej tajemniczości i magiczności całej okolicy.
Dzisiaj uważam, że spacer po Dolinie Białego i same jej krajobrazy, były jednym z piękniejszych momentów, które widziałem w swoim szesnastoletnim życiu. 😍
Doliną Białego wędrowaliśmy około pół godziny, dotarliśmy do 1060 m.n.p.m., po czym musieliśmy wracać na Zakopane, aby zrealizować pozostałe cele naszej podróży, ale obiecaliśmy sobie z bratem, że podczas następnej naszej wizyty w Tatrach zdobędziemy całą tą dolinę.
Wracając, minęliśmy zamkniętą sztolnię uranową. Bowiem w latach 50. ubiegłego wieku, prowadzono w dolinie poszukiwania rud uranu, wykuwając w jej prawym zboczu dwie sztolnie. Dzisiaj jedna z nich, widoczna dla turystów, jest zagrodzona drewnianą kratą.
Lód, który otulił boczne brzegi wejścia do sztolni powodował, że ten otwór wyglądał jak przejście do Krainy Lodu! 😃
Gdy wyszliśmy z doliny, nasze kroki skierowaliśmy ku najsłynniejszej zakopiańskiej uliczce - Krupówkom. Tam zjedliśmy obiad, wypiliśmy kawę w kawiarni, aby nabrać siły na ostatni cel naszej wędrówki - Gubałówkę.
Ja osobiście nie przepadam za Krupówkami. Liczne sklepy z pamiątkami, niekoniecznie związanymi z Zakopanem, wiele restauracji, tłumy ludzi na każdym kroku, a także sama architektura, która w większości nic nie ma wspólnego z podhalańską tradycją - te rzeczy powodują, iż mam takie mniemanie o tej ulicy.
Owszem, jest tam kilka zakopiańskich elementów, które szczerze bardzo lubię, ale jest więcej minusów, niż plusów.
Po krótkim odpoczynku i kupnie pamiątek dla najbliższych, ruszyliśmy w stronę Gubałówki. Między przejściem podziemnym łączącym ulice: Krupówki i Na Gubałówkę, a stacją Polskich Kolei Liniowych, po obu stronach drogi rozciągają się liczne stragany i budki: z oscypkami, kożuchami, kolorowymi chustkami, magnesami w podhalańskie wzorki, ale też z chińskimi plastikami, ubraniami, węgierskimi kołaczami (w Zakopanem ostatnio to jest wielki hit: przy skoczni, na Gubałówce, na Krupówkach, no po prosto wszędzie są te stoiska z kurtoszkołaczami), czy zakręconymi frytkami. Te ostatnie, mimo, że niezakopiańskie, to zawsze chętnie przez nas odwiedzane. Bardzo śmiesznie wygląda ich produkcja: pan trzyma na wózku maszynkę, tworzącą z ziemniaka zakręconego frytka, następnie nabija go na patyczek od szaszłyka, rozwija, aby powstała spirala i wrzuca ten ziemniaczany twór do frytury. Po usmażeniu (jakieś 2-3 minuty), posypuje gotową frytkę na patyku różnymi przyprawami - papryką, serem, ziołami, czy solą, końcówkę patyczka zawija w serwetkę i podaje.
Mimo swojego małego związku z tym miastem, zakręcona frytka na stałe zapisuje się w krajobraz Zakopanego.
Co do całej ulicy ze stoiskami - mam dość podobne zdanie, co do Krupówek, aczkolwiek wydaje mi się, że ta droga na stację Polskich Kolei Liniowych jest mniej kiczowata - więcej tam jednak tej tradycji, charakterystycznej dla podnóża Tatr - oscypków, rydzów, swojskich chustek, czy pantofli, niż tandetnej chińszczyzny.
Dotarliśmy pod stację Polskich Kolei Liniowych. To stąd odjeżdża kolejka na Gubałówkę. Po zakupieniu biletów, pobiegliśmy w stronę żółto-niebieskich wagoników, które w ciągu dwóch minut przemieściły turystów na 1123. metr nad poziomem morza - szczyt góry.
Oczywiście można wierch zdobyć w inny sposób - wychodząc na niego pieszo, ale po pierwsze, mieliśmy bardzo mało czasu, a po drugie, woleliśmy to przełożyć na letnią porę, gdy będzie bezpieczniej.
Mgła utrzymująca się nad Tatrami tego dnia, skutecznie uniemożliwiła obserwację miasta i Tatr z Gubałówki. Widać jedynie było niewielki fragment stoku narciarskiego, ale po około pięćdziesięciu metrach i on zanurzał się w siwe chmury.
Ostatni raz, gdy byliśmy tam w czerwcu ubiegłego roku, pogoda dopisała - świeciło słońce, mgła nie raczyła swoją obecnością, więc góra nam podarowała niezwykłe widoki: u góry, nieco pod białymi kłębkami małych chmurek ukazywały się potężne tatrzańskie szczyty Giewontu, Hawrania, Wielkiego i Małego Kopieńca, Świnicy, Krywania i wielu wielu innych. Pod nimi rozpościerała się panorama stolicy Tatr - Zakopanego, która o zachodzie Słońca i w godzinach nocnych wzbogacona była tysiącami światełek latarni, kamienic, chałup podhalańskich.
Na samym szczycie górowała biało-czerwona wieża radiowo-telewizyjna. Droga biegnąca pod jej podstawą, podobnie jak w wypadku Krupówek i ulicy Na Gubałówkę, po obu swoich stronach sąsiadowała z licznymi stoiskami z pamiątkami, kurtoszkołaczami, czy oscypkami, ale oprócz tego gdzieniegdzie mieściły się niewielkie restauracyjki, które oferowały gościom zarówno tradycyjne jedzenie z ich ziemi, jak i nocleg.
Specjalnie opisując szczyt Gubałówki odnoszę się do wyprawy z czerwca, gdyż podczas tej zimowej wszystko było spowite gęstą mgłą, uniemożliwiającą podziwianie czegokolwiek.
Po kilkunastu minutach wróciliśmy kolejką z powrotem na dół, po czym od razu ruszyliśmy w kierunku dworca autobusowego, gdyż nasz autokar miał odjechać za niecałą godzinę.
I tak o to wyglądała zimowa przygoda w Zakopanem w wykonaniu moim i mojego brata, którego z tego miejsca serdecznie pozdrawiam.
Jedyne, czego nie udało nam się odwiedzić ze względu na zbyt małą ilość czasu było sanktuarium na Krzeptówkach. Wierzę jednak, że podczas następnej wizyty w tym mieście nadrobimy wszystkie braki. 😃
A Wy: odwiedziliście kiedykolwiek Zakopane? A jak, to jakie macie z tym miejscem wspomnienia? Piszcie! 😃
P.S.
Przypominam o plebiscycie "Podróż Roku 2016", który trwa do końca marca. Sonda znajduje się na prawym pasku bocznym bloga.
Zapraszam Was również na serwisy społecznościowe, na których jestem aktywny i gdzie możecie dowiedzieć się jeszcze więcej:
- Facebook - https://www.facebook.com/swiatzmojejperspektywy/?fref=ts;
- Instagram - nick: maks1107;
- Snapchat - nick: maks117.
A tymczasem do zobaczenia i wszystkim życzę miłego pierwszego dnia wiosny. To już w poniedziałek! :)
Zakopane zawsze mnie zachwyca, ale ze mnie i mojego męża marni podróżnicy, zawsze jak jestem Zakopanym to Krupówki i do domu. Jeżdżę do Kościelisko po skrzynie posagowe. Dziękuję za piękne zdjęcia i wirtualna wycieczkę. Pozdrawiam serdecznie Zosia.
OdpowiedzUsuńZakopane uwielbiam i zimą i latem.
OdpowiedzUsuńŚwietna wycieczka a widoki bajeczne.
Pozdrawiam serdecznie...
Wieki cale nie byłam w Zakopanem.
OdpowiedzUsuńŚwietne zdjęcia.
Te ptaki drapieżne prawdopodobnie nie mogą fruwać
i dlatego są pod opieką ZOO.
Jeżeli mogą, to się je wypuszcza.
Bardzo możliwe ,że są po wypadkach.
Pozdrawiam wiosennie...
Piękne są rzeźby :) Od razu wpadły mi w oko :)
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem.W ciągu jednego dnia udało Wam się zobaczyć tyle pięknych rzeczy. I fantastycznie to zrelacjonowałeś, brawo!
OdpowiedzUsuńDo Zakopanego jeździliśmy często, właśnie na jednodniówki, gdy nasi synowie byli jeszcze mali.Od kilku lat obiektem moich powrotów są Bieszczady, bo w nich jestem zakochana.
Dwa lata temu byłam z nauczycielami na początku października w Zakopanem, pogoda była cudowna.W ubiegłą zimę, wielokrotnie obserwowałam Tatry z okna naszego domu( ok 200 km w linii prostej)W tym roku były widoczne tylko raz,ale był to spektakl barw o zachodzie słońca, niesamowite wrażenie.
Ależ super wycieczka, świetnie to opisałeś, wróciły wspomnienia z wycieczki z przed kilkunastu lat, dziękuję i pozdrawiam Dusia [mini zoo to porażka]
OdpowiedzUsuńUwielbiam Zakopane i byłam tam kilkanaście razy, zarówno zimą jak i latem - magiczne miejsce i chociaż w sezonie tłoczne, to spośród polskich górskich miast, moje ulubione. No i latem wydaje mi się ciekawsze, zimą bardziej narciarskie :)
OdpowiedzUsuńA co do zoo, to ja jestem przeciwniczkom takich miejsc i w ogóle ich nie odwiedzam.
O zakopane zahaczyliśmy z pielgrzymką autokarową śladami Jana Pawła II. Kolejkę zaliczyłam, Gubałówkę, stary cmentarz, kościół... Wrażenia?... No cóż, za szybko, za daleko, za blisko... za bardzo na rozkaż :p Serdeczności życzę :)
OdpowiedzUsuńPrzepiekne, zimowe zdjęcia! Nigdy nie byłam zimą w Zakopanem a wiec z radoscią i przyjemnoscią obejrzałam twą fotorelację.
OdpowiedzUsuńAlez niezwykle i smakowicie wygladają te ziemniaczane spiralki!:-)
A co do ptaków i w ogóle zwierząt w klatkach, to od lat już nie chodzę do żadnych ogrodów zoologicznych, bo zbyt mnie ten widok uwięzienia, osowienia i bezradnosci boli.
Pozdrawiam!:-)
Dziękuję za zimowy spacer po Zakopanem :) Byłam tam ostatnio latem i uwielbiam tam wracać. Zimą dawno nie byłam, więc z jeszcze większą radością oglądałam Twoje zdjęcia. Zakopane i Tatry o każdej porze roku są piękne !
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło :)
Bardzo lubię Zakopane. :-) Piękne zdjęcia...
OdpowiedzUsuńZakopane moje ulubione, pozdrawiam:))
OdpowiedzUsuńLubię Zakopane. Miałam zrobić sobie wypad zimą ale wyjazd nie doszedł do skutku.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że wiosną kolejny raz pojadę podziwiać krokusy na Chochołowskiej albo w innej dolince.
Pozdrawiam:)
Tatrzański Park Narodowy zawsze ciekawy! Super wycieczka, pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńNie mam zdania co do Zakopanego. We wczesnej młodości zwiedziłam polskie góry od wschodu do zachodu Polski. Zakopane to miejsce ciągle modne. Wielokrotnie odwiedziłam niektóre miejscowości. W ostatnich latach przyszła pora na morze i Mazury.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Uuu powiało chłodkiem ;) Nigdy nie byłyśmy w Zakopane ale patrząc na te widoki można polubić zimę! Co w naszym przypadku nie jest to takie łatwe ;)
OdpowiedzUsuńChętnie wróciłabym do Zakopanego poza sezonem. Wciąż mam zaległości w polskich górach. Tymczasem pozdrawiam z Alp.
OdpowiedzUsuńAle pięknie ! Jak miałam 17 lat to byłam w Zakopanym i byłam zachwycona:) Dziekuję za wycieczkę :) DOdałam CIę na Instagramie mój nick : @szymka_
OdpowiedzUsuńAż zerknęłam na datę, czy aby to na pewno marzec :) bo u mni ewiosna w pełni :) Pozdrawiam Maks :)
OdpowiedzUsuńByłam w Zakopanem jako dziecko, ale pamiętam niewiele. ;) Na pewno wiem, że się tam wtedy pochorowałam. :D
OdpowiedzUsuńTrafiłaś na idealną pogodę!
Wyjazd o wczesnej porze, ale skoro jednodniowy, to trzeba w pełni wykorzystać czas. :)
Świetny ten napis. Nie wiedziałam, że jest tam coś takiego.
Myślę, że powinnaś wrzucać większe zdjęcia, bo naprawdę są piękne i klimatyczne.
Świątynia zainteresowała mnie swoim kształtem. Faktycznie robi wrażenie. ;)
Rzeźby są niesamowite!
Ja zdecydowanie jestem przeciwniczką trzymania ptaków w zoo w klatkach. Najbardziej boli mnie, gdy widzę pawie w klatkach, które w Warszawie w Łazienkach normalnie chodzą po parku. Mam wrażenie, że w zoo wszystkie zwierzęta mają dość dobre warunki i odpowiednią przestrzeń poza właśnie ptakami. :(
Wszystko w życiu ma cel - nawet zboczenie z drogi. ;)
Ja akurat lubię takie miejsca jak Krupówki, ale rozumiem Twoje odczucia.
Jadłam już taką zakręconą frytkę i była smaczna, choć jak na ziemniaka dość droga. :P
Jestem pod wrażeniem, jak wiele zobaczyłaś jednego dnia. Cieszę się, że wycieczka się udała. :)
Pozdrawiam ~Wer
Dolina Bialego-nasza ulubiona. Piekna tam zima, ach!
OdpowiedzUsuńPiękna zimowa wyprawa. Ostatnio byłam w Zakopanem zimą 2 lata temu. Ale było śniegu. Dziewczyny frajdę miały. Na Gubałowce mieliśmy być ale w drodze miałam wypadek i skończyłam na Sorze. Szkoda bo widoki były boskie.
OdpowiedzUsuńPrzyznam się, że zimą nie byłam jeszcze w Zakopanem, zawsze wybieramy się tu latem. Może i pora właśnie zdecydować się na zimową wycieczkę:) Tu może także i wam przydać się pomoc https://www.visitzakopane.pl/ jeżeli chodzi o wyszukiwanie noclegów.
OdpowiedzUsuńJest tu bardzo dużo fajnych atrakcji jak widać. Na pewno nie można nudzić się w Zakopanem
OdpowiedzUsuńhttps://sfeo.agency/pozycjonowanie-stron-zakopane/
Jeśli chodzi o noclegi w Zakopanem to moim zdaniem najlepszym miejscem jest to http://www.zakopane.enoclegi.biz/. Byłem tutaj w tym roku i ogromnym atutem tych kwater jest bliskosć szlaków i wyciągów. Na prawdę może to byc świetna baza wypadowa dla każdego
OdpowiedzUsuń